Błękitno granatowe oczy

Przepowiednia/Wstęp

                Dzień zaleje mrok, światło przestanie istnieć. Gdy brat brata zabijać będzie. Chaos zapanuje na świecie, a Demon Zła wykorzysta chwilę. Wszyscy zaślepieni dumą i głupotą, widzieć nie będą, jak ich świat zmienia się na zawsze. Demon Zła zlikwiduje słońce. Księżycowe noce będą dniem, a gołe niebo będzie dla nas nocą. Wszyscy zapomną, co to słońce, co to wyraźne i żywe kolory. Co to wolność. Cała ludzkość będzie mu służyć, każde zwierze, roślina, a nawet dziecko. Każdy zazna, co to prawdziwe cierpienia, tortury. Nikt nie będzie myślał o niczym inny, niż o śmierci. Nikt nie będzie w stanie wyobrazić sobie, co to łąka przepełniona wonną roślinnością, świeży i pachnący chleb, piękne piosenki ptaków. Żadna żywa istota nie zazna przyjemności umierania w sposób naturalny. Ludzie będą głodować. Będzie to kara za ich zachłanność i skąpość. Wszyscy zapomną o Bogu. Będzie to dla nich obce słowo, w życiu niesłyszane. Każdy straci wiarę, nikt nie będzie błądził w marzeniach, że kiedyś powstanie inny, zupełnie nowy świat. Lepszy. Lepszy od tego, który nadejdzie. Będą żyć w świecie, w którym demony swobodnie będą chodzić po ulicach. Będą zabijać ludzi, lecz przedtem wysysać boleśnie ich dusze i wtrącać do piekła. Nikt nie będzie w stanie im się sprzeciwić, nikt nie będzie miał takiej mocy.
                Jedna osoba jest w stanie powstrzymać tą tak realną przyszłość. Tylko jedna osoba powstrzyma Demona Zła na zawsze. Tylko jedna osoba będzie w stanie udźwignąć to brzemię i doprowadzić je do końca. Na jej barkach miesza się przyszłość ludzkości. To ona zdecyduje, jak świat będzie wyglądał. Nie tylko w przyszłości, ale także w teraźniejszości. Już od początku, zanim pozna swe przeznaczenie, będzie naprawiać świat. Pomagać innym i wywierać na nich wiarę. Wiarę na nowe, lepsze życie.
                Pokonać może go tylko w jeden sposób. Dzięki miłości, przyjaźni i odwadze. Osoba o magicznych oczach, skąpana w płatkach róży. O uśmiechu tak pięknym i zaraźliwym, iż nie w sposób się mu oprzeć. Głos melodyjny, a włosy gładkie i zdrowe. Na ramieniu ma bliznę, co wyglądać jak tatuaż będzie…
Tak mówi stara przypowieść, proroctwo. Nikt nie wie, kiedy się spełni, lecz już setki lat na całym świecie jest poszukiwana ta osoba i setki lat jest przekazywana z ust do ust. Można zauważyć, że przepowiednia nie podaje żadnych konkretów dotyczących wyglądu, czy imienia wybranej osoby. Jest tak, aby Pan Ciemności nie był w stanie znaleźć tego wybrańca.
Choć proroctwo to jest przekazywane ustnie, to nikt nie ośmielił się zmienić choćby jego jedno słowo. Kto ją usłyszy raz, nigdy nie zapomni o niej. Najgorsze jest to, że z czasem na świcie zaczynali umierać ludzie, którzy zostali powołani do odnalezienia wybrańca. W czasach nowożytnych zostało ich zaledwie trzydziestu. Przez to, że byli w nieustannym ruchu nie mogli założyć rodzin, w konsekwencji nie było spadkobierców tego zadania.
                Przepowiednia zaczęła się ziszczać. Podczas wojen brat brata zaczął zabijać. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, nikomu prócz starym kapłanom. Oni, jako jedyni, poza powołanymi wiedzieli o starej legendzie. To oni pierwsi spisali jej słowa przelewając na jasnobrązowy papier. W ich klasztorach powołani mieli schronienie. Dostawiali ciepłe pokoje, najlepsze, jakie mieli, zapas żywności oraz wodę. Gdy wyruszali w dalszą drogę, zawsze dostawiali błogosławieństwo. Niektórzy duchowni zaczęli szukać wybrańca na własną rękę, lecz nie przynosiło to skutków. Nie byli oni odpowiedni.
                Powołanym mogła zostać osoba, która jest silna, odważna, uczciwa. Nie może to być pierwsza lepsza osoba. Musi ona mieć za sobą lata treningów i przygotowań. Składa ona śluby, przed najwyższą osobą, samym Bogiem. Przyrzeka, że będzie go szukać aż do śmierci, nie spocznie póki nie odnajdzie jej, nawet, jeżeli będzie to grozić życiem. Będzie dzielnie walczyć w obronie swego, w obronie prawdy i przeznaczenia. Człowiek ten oczywiście musi być całkowicie zdrowy. Musi umieć samemu się obronić i poradzić w najtrudniejszych warunkach. Lecz najważniejsze to jest zaufanie. Nie każdy jest ich sprzymierzeńcem. No, bo któż by nie chciał wydać tajemnicy za życie wieczne lub wieczne szczęście? No któżby? Tylko oni są gotowi na to poświecenie.

                Lecz jak już wspomniano, z czasem zaczęło brakować powołanych. Umierali. Najczęściej w męczarniach. Przez kataklizmy takie jak powodzie, tornada, burze piaskowe, czy sam upał bądź mróz. Rzadko, kiedy umierali śmiercią naturalną. Niektórym zdarzyło się umrzeć w okropnych torturach, w lochach samego Pana Ciemności. Coraz mniej ludzi na świecie jest godne zaufania. Lecz czym są ludzie w obliczu takiej misji? Nikim. Nie podołaliby takiemu wyczynowi. Do tego są potrzebni specjalni ludzie…


Rozdział 1. Powołana (część 1)


                Obudziła się w zalanym ciemnością pomieszczeniu. Czuła wilgoć i stęchliznę. W przestrzeni dookoła niej panowała głucha cisza. Nie wiedziała skąd się tam wzięła. Nic ją nie bolało, lecz czuła się nieswojo. Nie były to jej klimaty. Mrużyła nieprzyzwyczajone oczy do ciemności. Próbowała coś dojrzeć, lecz próby okazały się daremne, ciemność była zbyt gęsta. Była przywiązana do krzesła. Jej ręce spoczywały na podłokietnikach drewnianego krzesła, przywiązane grubą liną na nadgarstkach. Jej nogi także nie mogły się ruszyć. Mocno ściśnięte liny drażniły jej skórę, lecz nie przeszkadzało jej to w zupełności. Zastanawiało ją bardziej, co tutaj robi? Czego od niej chcą? Nie mogła sobie nic przypomnieć z ostatniego dnia. Choć jest pewna jednego – zemdlała. Tak, to oczywiste skoro nic nie pamięta. A na pewno nie brała żadnych lekarstw czy pigułek. Pije tylko sprawdzoną wodę, a nic nie jadła od trzech dni. Nie raz znajdowała się w takich miejscach, w takich pozycjach. Doskonale wiedziała jak się wyswobodzić. Choć woli poczekać. Jest bardzo ciekawa, czego od niej chcą, a w ogóle, co ma do stracenia? Uwielbia ryzyko, to jej całe życie.
                Jej rozmyślanie przerwało ostre światło reflektorów. Jeszcze bardziej drażniły jej oczy niż ciemność. Umieszczone były bardzo wysoko, przed nią. Przymrużyła oczy, prawie je zamknęła. Lekko przekręciła głowę i marudziła pod nosem. I tak nic nie widziała, więc nie zmieniło to jej sytuacji.
                - Witaj Aleksandro. – odezwał się niespodziewanie męski głos. – Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Mamy dla ciebie… Och, możecie wyłączyć te reflektory!? – wrzasnął, a w jednej chwili zapaliły się niewielkie lampki w kątach pokoju.
                Dziewczyna bardzo dokładnie się rozejrzała. Teraz wszystko idealnie widziała, choć przed jej oczami wciąż była lekka mgiełka. Pokuj był zrobiony z wielkich cegieł, czarnych cegieł. Nie miały one tynku, więc było widać ich ułożenie. Pomieszczenie było wysokie. Na syficie wisiały dwa ogromne reflektory, lecz tym razem wyłączone. Oprócz jej krzesełka, w pokoiku nie znajdowały się żadne inne meble. Ujrzała tam także mężczyznę. Był ubrany w czarny garnitur. Siwe włosy bezwładnie opadały mu na czoło, a w brązowych oczach ujrzała przejęcie. Stał sztywno, prawie na baczność. Spojrzała na niego krzywo i uniosła wysoko brwi.
                - Jak już mówiłem, pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Mamy dla ciebie propozycję, która może odmienić twoje życie. – oznajmił bardzo poważnie.
                - Czekaj, czekaj, czekaj. Możesz mi najpierw powiedzieć, gdzie ja do licha jestem?! – zapytała z wrogo nastawioną miną.
                - Och… Kto ją związał?! Przecież ona nie jest więźniem! – odwrócił głowę.
                W jednej chwili koło dziewczyny znalazł się młody chłopak ze scyzorykiem. Szybko i sprawnie przeciął liny, poczym znikną za mężczyzną.
                Dziewczyna nie pytając wstała i otarła nadgarstki. Choć wiele razy była w takiej sytuacji, to nie przyzwyczaiła się do tego. Zaplotła ręce na klatce piersiowej i patrzyła oczekująco.
                - Jesteś w Klasztorze Zakonu Świętego Krzyża.
                - Zaraz, a to nie wy wybieracie tych powołanych?
                - Właśnie tak. Jak wiesz, w naszych czasach coraz mniej ludzi nadaje się na powołanego. Oni sami zaś umierają. Chce… – brutalnie mu przerwano.
                - Czy to nie jest przypadkiem Aleksandra Kolińska?! – wykrzykną zafascynowany nowy mężczyzna, który pojawił się w pomieszczeniu.
                - Chyba Aleksandra Visserius. – poprawiła mężczyznę nieprzyjemnym, lodowatym tonem.
                - Ach, no tak. Zapomniałem. Bardzo panią przepraszam. – zląkł się mężczyzna.
                Aleksandra spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. Zanim coś powiedziała obejrzała go od góry do dołu. Nic nadzwyczajnego. Krótkie, brąz włosy, niebieskie oczy, małe usta, nieco niższy od niej.
                - Bardzo mi się podobało jak walczyłaś z naszymi ludźmi. Pewnie tego nie pamiętasz, lecz ja wszystko widziałem. Otoczyli cię dookoła, atakowali na raz, a ty i tak przegrałaś po jakiejś godzinie. Wszyscy wyszli z tego z jakimiś złamaniami. Wygrałabyś, gdyby nie to, że akurat jeden z naszych rozpylił gaz usypiający. Ale takiej niezwykłej kobiecie, jak ty, na pewno nic poważnego się nie stało. – zaśmiał się serdecznie, lecz pojrzenie dziewczyny ani na moment się nie zmieniło.
                - Aha, czyli napadliście mnie, tak? Wiecie, że miałam prawo was zabić. W sumie to nawet teraz to mogę zrobić.
                - Och! Dacie mi wreszcie dokończyć?! – krzyknął mężczyzna w siwych włosach. – Aleksandro, wezwaliśmy cię tutaj, ponieważ uznaliśmy, iż jesteś najodpowiedniejszą osobą. Chcemy abyś została powołaną. Masz ogromną siłę, odwagę, jesteś uczciwa. Jestem pewny, że możemy obdarować cię zaufaniem. – oznajmił szybko.
                - Hm… Miałabym chodzić po świecie i szukać jakiegoś chłopaka, aby przepowiednia się nie sprawdziła? – głaskała brodę. – W sumie, czemu nie? I tak chodzę po całej Europie. Nie mam nic do roboty, więc może być. Tylko jeden warunek. Nie składam żadnej przysięgi, jasne?
                - Oczywiście, spodziewaliśmy się tego. Twoje kontakty z Bogiem nie są w najlepszym stanie. – odezwał się siwy mężczyzna.
                - Dobra, no to sprawa załatwiona. Tylko, co ja mam zrobić, gdy znajdę tego chłopaka?
                - Przyprowadzisz go tutaj, jasne? Nasz klasztor leży w Amazonii. W samym jego sercu. Jestem przekonany, że bez problemu nas znajdziesz.
                - Czyli jestem w Ameryce?! – niedowierzała.
                - Tak, ale mamy bardzo szybkie środki transportu. Chcesz przez jakiś czas tutaj zostać? – zapytał młodszy.
                - W sumie to… Nie. – odpowiedziała stanowczo i obojętnie po namyśle. – Mam swoje sprawy w Europie, które nie mogą zwlekać.
                - Może jest ci potrzebne jakieś wyposażenie? – zapytał troskliwie straszy.
                - Nie, dziękuję. Nie przyjmuję podarków od obcych. Skąd mam wiedzieć czy nie dacie mi czegoś trującego? W moim zawodzie to jest w zupełności możliwe.
                - Ależ oczywiście, ale nie zapominaj, że to jest klasztor. Nie możemy ci nic zrobić. Jesteśmy chrześcijanami.
                - Nie przekonuje mnie to. – spojrzała na nich krzywo.
                - Słuchaj, rozumiemy, że jesteś buntownicza i w ogóle, ale to nie jest powód aby wyładowywać swoją złość na nas. My tylko chcemy ci pomóc. Wiemy doskonale, że bardzo wiele przeszłaś w życiu, ale nie możesz być do końca obrażona na ten świat. – mówił troskliwie młodszy mężczyzna.
                - Nie zapominajcie, że to wy mi to zrobiliście! Musieliście wtrącać się w moje życie! – syknęła gniewnie.
                 - Musieliśmy…
                - Co musieliście?! Niszczyć mi całe życie, któro się nigdy nie skończy?! – brutalnie przerwała. – Nie mam urazy do ludzi, lecz do was. Nie jestem obrażona na świat, lecz na was. I miejcie pewność, że nigdy wam tego nie wybaczę. – powiedziała nieco spokojniej, lecz nadal bardzo zła.
                - Nie możesz po prostu odejść? – zapytał spokojnie młodszy, a oboje spojrzeli na niego jak na wariata.
                - Słuchaj, może nie mam najlepszych relacji z Bogiem, ale tego na pewno nie zrobię. Mam do niego nadal szacunek i nie mi jest dane o tym decydować. A w ogóle co ja tu robię? W Europie jest mnóstwo ludzi, którzy potrzebuję mojej pomocy. W tej chwili, chcę być w moim pokoju, w Paryżu.
                - Oczywiście. Stań tutaj, zamknij oczy i pomyśl gdzie chcesz się znaleźć.
                Gdy Aleksandra otworzyła oczy znajdowała się w niewielkim pomieszczeniu o pomarańczowych, popękanych ścianach. Znajdowało się tam jedno, malutkie łóżko i szeroka szafa sięgająca sufitu. Siedziała na łóżku. Podeszła do szafy, a na jej bocznej ścianie wisiało ogromne zwierciadło, o dziwo jeszcze niestłuczone lub ukradzione.
                Ujrzała w nim młodą dziewczynę o wyglądzie lat dwudziestu. Piękne, granatowe oczy, różana cera i różowe usta. Lśniące, prawie białe włosy z pomarańczowymi końcówkami i grzywką. W niektórych miejscach zdarza się żółty kolor, który oddawał wrażenie płomieni. Pasemka nie była regularna, w niektórych miejscach było jej więcej, w niektórych mniej. Razem wyglądało to jak najprawdziwsze płomienie. Włosy były rozpuszczone i sięgały grubo poniżej łopatek.

                Szła przez pustą uliczkę w ciemną, choć księżycową noc. Nie było tam latarni, ale i tak wszystko widziała. Księżyc odbijał się w malutkich kałużach pomiędzy płytami nierównego chodnika. Z dachów budynków swobodnie spadały krople niedawnego deszczu. Cichutko uderzały o kamień i uciekały w najprzeróżniejsze strony. Od ścian wąskiej uliczki odbijało się echo spokojnie stawianych obcasów. Nie śpieszyło jej się. Ręce spoczywały w kieszeniach czarnego płaszczu sięgającego ziemi. Miał on długie rękawy i ani jednego zapiętego guzika. Nagle zatrzymała się. Stała tak bez ruchu, gdy niespodziewanie zrobiła krok w bok. Przed nią pojawił się człowiek, który upadł na ziemię. Wstał. Spojrzał na nią ze wściekłością i pokazał białe zęby. Zacisną dłonie, a jego ludzkie ciało przeobraziło się w okropną bestię. Był większy od niej. Miał czerwoną skórę i czarne kończyny. Każdy palec kończył się szarym kolcem.
                Spojrzała na niego obojętnie, nadal stała w swojej poprzedniej pozycji. Patrzyła mu prosto w oczy. Nikt by tego nie zniósł, nie zniósłby widoku pustych oczu demona. Demona, który pragnie jedynie krwi i śmierci. Niespodziewanie wyciągnęła rękę z kieszeni. Wycelowała w niego. Ten nawet nie zorientował się, kiedy przegrał. Stał bez życia, bez życia na ziemi. I znów ręka trafiła do kieszeni, ruszyła spokojnym krokiem. Gdy go ominęła, usłyszała jak pada na ziemię. Sztylet wpity w jego serce odesłał go tam, skąd przyszedł – na zawsze.
                Minęło 157 lat odkąd wybrali ją na powołaną. Jej życie nie zmieniło się od tamtej pory. Wciąż była tą dziewczyną o wyglądzie dwudziestolatki. Nowożytnie ubrania zmieniła na czarny płaszcz, a pod spodem granatowa koszula. Nie był to zwyczajny, damski płaszcz z dwudziestego pierwszego wieku. Był to średniowieczny płaszcz łowcy. Nosiła czarne trampki na grubych obcasach i czarne legginsy. Z czasem na jej oczach pojawił się delikatny, niebieski makijaż. Nie było można go zmyć. Zawsze z biegiem lat coś się w niej zmieniało. Wciąż szukała chłopaka, choć nie tak zawzięcie jak inni. Szczerze mówiąc, to nie interesował ją. Miała swoje sprawy z demonami.
                Tej nocy zatrzymała się w jednym z kościołów. Tam otrzymała nocleg. A zaraz następnego dnia ruszyła dalej. Panował dżdżysty poranek, ale to i tak nie przeszkodziło jej w dalszej drodze. Była teraz w Polsce. Kolejny raz. Przeszła już całą Europę – wzdłuż i wszerz. Zwiedziła każdą stolicę danego państwa. Zabiła w nich miliony demonów, oswobadzając ludzi z ich rządów. Teraz szła w kierunku Gdańska. Stamtąd ma wyruszyć do Niemiec, Berlina.
                Do Gdańska doszła około godziny czternastej. Letnie słońce mocno przygrzewało. Nie było ani krzty wiaterku. W powietrzu czuła morze. Jego fale, spienioną wodę, nagrzany piasek. Nie miała chęci wchodzić na plażę. Przez ten jeden dzień miała zamiar chodzić pomiędzy budynkami, a w szczególności wąskimi uliczkami i ślepymi zaułkami. Żaden demon nie ujawniłby się w wielkim tłumie, ona także by ich nie zabiła przy tylu świadkach. Idąc chodnikami widziała jak ludzie na nią patrzą. Na pewno nie był to codzienny widok. Przechodząc koło nich czułą moc demonów, lecz cóż miała zrobić? Przecież nie wyciągnie noża przy ludziach i go nie zaatakuje. Oczywiście opętani cieszą się z jej pomocy, ale co mogą wiedzieć zwykli ludzie? Nic.
                Gdy znalazła się w ślepym zaułku już miała wracać, gdy poczuła złą energię – demony. I to nie jeden. Pomału się obróciła. Stały tam trzy bestie, które całkowicie zagradzały jej drogę powrotną. Stała do nich bokiem, tylko głowa odwrócona była w ich stronę. Jeden z nich miał ogień w oczach, a połowa twarzy innego to czaszka. Całą trójka ruszyła na nią. Atakowali wszyscy na raz. Uderzali ją pięściami, kopali. Aleksandra dzielnie tamowała wszystkie uderzenia. W końcu znalazła czas i z rękawa płaszczu wydobyła sztylet, który trafił prosto w serce potwora o płonących oczach. Padł na ziemię i zniknął, niczym duch. Pozostali przybili ją do ściany i bili. Dziewczyna podskoczyła i obu uderzyła obcasami w brzuch. Upadli, w miejscu kopnięcia zaczęła lać się krew. Już przegrali, nie byli to najmocniejsze demony. Aleksandra miała dwa wyjścia. Zostawić ich na męczarnie lub wbić noże w serca, aby odeszli do piekła. Była ona dobroduszna, więc wybrała opcję drugą. Ciała zniknęły, lecz krew nadal tworzyła ogromną kałużę.
                W trakcie wycierania noży usłyszała przeraźliwe krzyki mężczyzny. Bezzwłocznie udała się tam. Wybiegła na chodnik pełen ludzi i odpychała ich nawet nie przepraszając. Po paru metrach skręciła w boczną uliczkę, a następnie w ślepy zaułek. Było tam mnóstwo drzwi do mieszkań. Najwidoczniej gdzieś tutaj mężczyzna mieszkał i został zaatakowany. Ujrzała go skulonego w kącie, zakrywał rękami głowę. Od razu poczuła znienawidzoną energię. W stronę chłopaka zbliżał się demon we własnej postaci, najwidoczniej dopiero, co się przemienił. Jego łuskowata skóra była pokryta przeźroczystą mazią. Ogromne ręce zakończone długimi na dziesięć centymetrów pazurami. Bez wątpienia był to Koneplij. Bezlitosny demon, który zabijał wszystko, co żyje, nie tylko ludzi.
Szła w ich stronę przyśpieszonym krokiem. W pewnym momencie włożyła palce do ust i przeciągle zagwizdała. Odwróciła uwagę demona. Była wystarczająco blisko, by nie zatrzymywać się i uderzyć go prosto w szczękę. Tak zrobiła. Bestia odbiła się od ściany i znów stanęła na nogach. Zanim jednak oprzytomniał Aleksandra uderzyła go nogą w bok głowy. Upadł na ziemię. Szybko złapał ją za nogę i pociągnął. Dziewczyna zrobiła salto i upadła na przykucnięte nogi.
- Nie ze mną te numery. – powiedziała wstając.
Wcięła rozmach i uderzyła potwora czubkiem buta prosto w głowę, jakby piłkę. Ta się urwała i wzbiła się w powietrze. Upadła prosto przed chłopakiem, który patrzył osłupiony, a na widok głowy krzykną. Z szyi sączył się śluz zamiast krwi. Aleksandra wzięła stalową rurkę leżącą przy ścianie budynku i wbiła ją w serce demona. Zniknął razem z głową.
- Cholera! – przeklęła spojrzawszy na swojego buta. – Masz coś, aby wyczyścić ten śluz? – zwróciła się do chłopaka.
- Ee… J… Jasne. – wyjąkał.
Chłopak wstał i ostrożnie podszedł do jednych z drzwi budynku. Otworzył je, poczym zaprosił Aleksandrę do wejścia. Ta ściągnęła buty i weszła do środka. Mieszkanie było niewielkie. Były tam dwa pokoje: salon i sypialnia, oprócz tego jeszcze kuchnia i łazienka. Drzwi salonu były zamknięte, chłopak wszedł go malutkiej kuchni, a dziewczyna za nim. Usidła przy dwuosobowym stoliku. W kuchni była tylko kuchenka, lodówka i szafeczki przyczepione do ściany. Wolnej przestrzeni było bardzo mało.  Mężczyzna podał Alex starą szmatę. Dziewczyna wzięła do ręki i spytała.
- Na pewno mogę jej użyć? Jeżeli wytrę nią ten śluz, to nada się tylko do wywalenia.
- Możesz jej użyć, mam ich jeszcze trochę. – odpowiedział jeszcze wstrząśnięty. – Kim ty jesteś?
- Nazywam się Aleksandra i jestem łowcą demonów.
- Łowcą demonów? Nigdy o czymś takim nie słyszałem. – odpowiedział zainteresowany przysiadając się do niej.
- Bo nikt o tym nie wie. – odpowiedziała. – A teraz ty mi powiedz kim jesteś.
- Mam na imię Konrad. Jestem malarzem.
- Jesteś malarzem i żyjesz tak ubogo? – niedowierzała.
- Wszystkie pieniądze jakie dostaję oddaję biednym. – odpowiedział z radością. – Niosę im wiarę. Wiarę na nowe, lepsze życie, któro może się kiedyś takim stać.
Na te słowa Alex przestała wycierać buta. Uważnie przyjrzała się Konradowi. Miał on czyste, brązowe włosy, zadbane. Promienny, przyjemny uśmiech. W jego oczach było widać wiarę i nadzieję. Uśmiechnięte i pełne życia o kolorze kocim.
- Pokaż mi ramię. – powiedziała poważnie.
- Co?
- Pokaż mi ramię. – powtórzyła rozkaz.
Chłopak nie patrzył na nią, jakby powiedziała to w obcym języku. Szybko wyciągnęła nóż i przecięła chłopakowi koszulkę. Ujrzała tam przeźroczysty tatuaż z różami.
- To jest blizna, czy tatuaż? – zapytała nerwowo.
- To? Blizna. Wiem, wygląda jak tatuaż, ale to blizna.
- Pokażesz mi swoje rysunki? – zamieniła temat.
- Oczywiście! – ucieszył się.
Zaprowadził ją do zamkniętego pokoju. Nie było w nim żadnych mebli. Nieco większy od kuchni. Na ścianach wisiały szkice, rysunki, malowidła. Na podłodze stały pastele, ołówki, gumki, kredki, strugaczki, a także farby. Wszystkie rysunki przedstawiały jeden temat – róże.
- Skąpany w różach. – szepnęła pod nosem.
- Co proszę?
- Nic, ładnie malujesz.
- Dzięki.
- Słuchaj, jeżeli chcesz to mogę ci coś więcej opowiedzieć o moim zawodzie. – zaproponowała.
- Naturalnie, że chcę! Chodźmy do kuchni. Chcesz herbatę?
- Nie, dziękuje. – odpowiedziała gdy usiadła. – Więc chodzę po całej Europie i zabijam demony. Zwiedziłam wszystkie większe miasta w każdym państwie. Lecz nie tylko o tym chcę ci powiedzieć. – Konrad patrzył na nią zaciekawionym wzrokiem. – Jestem także powołaną. Polega to na szukaniu chłopaka, o którym mówi proroctwo. I myślę, że ty nim jesteś. – spojrzała mu prosto w oczy.
- Zaraz, ty mnie wkręcasz, prawda? Gdzieś tutaj jest ukryta kamera? – zapytał śmiejąc się.
- Nie to nie! Nie mam zamiaru patyczkować się z jakimś dzieciakiem! – wstała z krzesła.
- Nie czekaj! Ty mnie nie nabierasz?
- A tamten demon to twoim zdaniem żart?! – zapytała poważnie.
- Nie, ale co ja mam zrobić.
- Iść ze mną do Klasztoru Zakonu Świętego Krzyża.
- Gdzie to jest?
- W samym sercu Amazonii. – odpowiedziała najspokojniej w świecie.
- Ale to przecież daleko!
- Trudno, przejdziemy się. Więc jak? Idziesz ze mną czy wolisz aby przyszło do ciebie więcej demonów?
- Idę.

Dziewczyna wstała z krzesła i ubrała buty. Młody mężczyzna jak najszybciej pobiegł po torbę. Spakował do niej czyste ubrania, swój rysownik, ołówek, strugaczkę i gumkę. Aleksandra spokojnie czekała w białym przedpokoju. Nie spodziewała się, że pójdzie jej tak łatwo. Widać, że chłopak łakną przygód i przeżyć. Oparta o ścianę bawiła się sztyletem. Po półgodzinie Konrad znalazł się koło niej. W ręku trzymał brązowa torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.


Rozdział 1. Powołana (część 2)


Gdy wyszli z domu panowała już noc. Chłopak na ten widok zaproponował nocleg u siebie, lecz Alex nie zgodziła się. Bardzo jej się śpieszyło.
- Trzymaj się blisko mnie. W nocy demony potrafią nieźle szaleć.
Jak zwykle ręce miała w swoim staromodnym płaszczu. Szła spokojnym krokiem. Konrad aż wyrywał się aby przyśpieszyć, ale ona na to nie pozwoliła. Tłumaczyła mu, że lepiej jest iść wolniej, a dłużej, niż szybciej a krócej. I jeżeli będą szli szybciej, to szybciej się zmęczą i będą śpiący. Nie mogła na to pozwolić.
- Musimy przejść co najmniej pięć kilometrów. – odezwała się na koniec.
- Pięć kilometrów?! Ty sobie chyba żartujesz!
- Nie, nie żartuję. Zamiast tyle gadać radziłabym ci iść, bo ja potrafię wytrzymać tydzień bez snu.
Więcej pytań nie było. Konrad szedł przy Alex cały czas. Tylko czasami coś powiedział pod nosem, ale ona nie zwracała na to uwagi. Gdy wyszli z ruchliwego Gdańska dziewczyna na chwilę zatrzymała się przy jednym z budynków. Wyciągnęła parę czerwonych cegieł i wydobyła z dziury wojskowy plecak w moro.
- W którym roku ty się urodziłaś? – zapytał Konrad.
- Ja bym raczej zadała pytanie ile mam lat. – powiedziała obojętnie. – Ale, skoro lubisz matematykę. Urodziłam się w roku 1687.
- Że co proszę? Czyli masz… 325 lat?! – wykrzykną z niedowierzenia po pewnym czasie.
- Dokładnie to mam jeszcze 324 lata, choć już za niedługo będę żyć trzy i ćwierć wieków. Co nie wierzysz, prawda?
- Nie. Uważam, że łżesz.
- Więc skoro tak, to uważasz, że demony to też kłamstwa? Myśl jak chcesz, lecz pamiętaj. Demony najbardziej lubią przychodzić do tych, co w nich nie wierzą. Na tym skończyłam naszą rozmowę. – ostrzegła.
Szli przez asfaltowe drogi, po których przejeżdżało mnóstwo samochodów, chociaż dochodziła godzina pierwsza w nocy. Aleksandra jak zwykle schowała ręce w kieszeniach płaszcza i szła swoim spokojnym tempem. Nogi stawiała w linii prostej, jak prawdziwa modelka. Nie rozglądała się, była odporna na wspaniałe uroki nocnego krajobrazu. Gdzie świeciło milion gwiazd, a księżyc oświetlał wszystko na około. Łąki przepełnione schowanym kwieciem zdawały się być spokojne, jakby nieśmiałe czekały na coś wspaniałego. Konrad szedł za dziewczyną, leniwym i zmęczonym chodem. Nogi rozrywał ból, czuł, że będzie miał zakwasy. Nigdy wcześniej tak długo i dużo nie chodził. Dobrze, że wziął sobie wygodne buty, które ma pewno go nie obetrą.
Niespodziewanie Aleksandra zatrzymała się. Odwróciła się i spojrzała w niebo. Przejechała wzrokiem po paru gwiazdozbiorach i zatrzymała swój wzrok na chłopaku.
- Mam dla ciebie dobre wiadomości. – rzekła spokojnym głosem.– Tutaj przenocujemy. Mam nadzieję, że wziąłeś rozkładany namiot.
- Ależ oczywiście! – odezwał się żywo, kochał biwaki. Szczególnie spanie w namiotach lub pod gołym niebem. – Ile przeszliśmy kilometrów?
- Dziesięć, minimum. – odezwała się rozkładając wojskowy namiot.
- Co?! To znaczy, że mogliśmy iść dwa razy krócej?! – znieruchomiał.
- Ależ oczywiście, ale widziałam jaką jeszcze miałeś energię gdy przeszliśmy pięć kilometrów. Postanowiłam, że lepiej przejść drugie tyle.
- Poznałem cię dzisiaj, a już mam cię dość. – opowiedział obojętnie.
- Pomóc ci z tym namiotem? – zapytała gdy skończyła rozkładać swój.
- Nie, dziękuję. – odpowiedział nie przerywając pracy. – Słuchaj, a ty byłaś kiedyś w wojsku? – zapytał, gdy także rozłożył swój.
- Byłam. Walczyłam podczas I wojny światowej. Pomagałam Polsce odzyskać niepodległość, w końcu to moja ojczyzna.
- Urodziłaś się w Polsce? A gdzie dokładnie?
- Urodziłam się w Łańcucie. A teraz dosyć tych pogawędek. Idź spać, bo jest godzina wpół do pierwszej, a wstajemy najpóźniej o dziewiątej.
Alex zasunęła zamek od namiotu i zasnęła spokojnym snem. Konrad zrobił to samo.
Następnego dnia chłopak obudził się po godzinie dziewiątej. Jego wybawczyni już dawno wstała i spakowała się. Gdy tylko wychylił się z namiotu, ujrzał jak granatowe oczy dziewczyny patrzą w ziemię. Podszedł do niej nic nie mówiąc. Ta nawet nie drgnęła. Na trawie leżała ogromna mapa całego świata. Nie była ona zwyczajna. Nie było na niej żadnych nazwy, tylko kolory oddzielające wodę od lądu. Mapa ta była bardzo dokładna. Koło niej widział także kilka mniejszych, poskładanych.
- Idziemy na wchód. Dojdziemy do Japonii, przepłyniemy statkiem przez Ocean Spokojny do Ameryki Północnej, a stamtąd do Amazonii. – mówił pokazując palcem odpowiednie państwa i kontynenty.
- A nie lepiej tutaj i stąd od razu do Amazonii? Przez… to państwo będzie szybciej.
- To się proszę pana nazywa Portugalia. I faktycznie będzie szybciej, ale ja dziękuję za tą drogę. Gdybym była sama, to bym poszła. Jakieś trzy razy krótsza droga, ale skoro jestem z tobą, to nie ma mowy. W tych trzech państwach, a dokładniej w Portugali, Hiszpanii i Maroko aż roi się od demonów. Dlatego w tych okolicach jestem najczęściej.
- A nie możemy przez Morze Bałtyckie, potem przez Atlantyk i do Amazonii?
- Nie. W brew pozorom zajmie nam to jeszcze dłużej niż na wschód. Sztormy, fale, a także potwory morskie. Idziemy na wschód i koniec. – oznajmiła stanowczo, nie miała zamiaru ustąpić.
- Nad czym się tak zastanawiasz? – zapytał po pewnym czasie.
- Jaką drogę wybrać? Mamy trzy możliwości. Przez Rosję, Litwę, Łotwę i dalej do Rosji, przez Rosję, Litwę, Białoruś i dalej do Rosji oraz przez Białoruś i do Rosji. Hm… Ale zawsze możemy ominąć mniejszą Rosję. No nic. Najszybciej będzie idąc przy granicach. Wiem, ja zawsze mam problemy, ale w każdym państwie żyją inne demony.
Dziewczyna złożyła mapę i razem z pozostałymi umieściła je w plecaku.
- Mogę ci mówić Olka? –zapytał niespodziewanie.
- Nigdy nie waż się do mnie mówić Olka, jasne? Najwyżej Alex. – syknęła niemiło przez zęby.
- Mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą wygodne buty, który cię nie obetrą i się nie zniszczą. Jest godzina… – dziewczyna spojrzała na słońce. – za dwadzieścia dziesiąta. Będziemy szli do dwunastej, w tedy zrobimy sobie przerwę. Będziesz mógł coś zjeść.
- Przejmujesz się o moje buty, a pewnie twoje obcasiki nie wytrzymają nawet całego dnia. – mrukną pod nosem.
- Słuchaj, mam te buty od trzech lat, codziennie mam je na sobie i codziennie chodzę w nich minimum dwanaście godzin. To są specjalne buty i jeżeli jeszcze raz usłyszę, że coś podobnego mówisz, to obiecuję, będziesz miał drugą bliznę, tylko że na policzku. – powiedziała rozzłoszczona i wyciągnęła nóż dla lepszego efektu.
Nie spoglądając na niego ruszyła w dalszą drogę. Ten po chwili namysłu dogonił ją i zaczął zadawać kolejne pytania.
- Czekaj, a to jest tak, że ty chodzisz sobie po świecie i zabijasz demony gołymi rękami?
- Ależ oczywiście, że nie. Mam najprzeróżniejsze sztylety, noże i wiele innych broni ukrytych w całym moim ubraniu.
- Naprawdę? I to cię nie kuje ani nic?
- Naturalnie, że nie. Jeżeli potrafi się tym obsługiwać to nic nie jest.
- Ale…
- Za dużo pytań. – powiedziała lodowatym tonem.
Konrad uciszył się. Szedł przy łowczyni spoglądając na nią od czasu do czasu. Granatowe oczy błyszczały, jak diamenty. Przy każdym spojrzeniu wyciągał nowe wnioski. W końcu je zebrał i podsumował. Wszyło na to, że jest bardzo ładna. Ma piękne oczy, cerę i wszystko w niej jest ładne. Porusza się z gracją i jak modelka. Jest odważna i mądra. Ma w sobie coś, co czyni ją wyjątkową.
Słońce coraz mocniej grzało. Około godziny jedenastej osiągnęło temperaturę powyżej dwudziesty stopni Celsjusza. Czarny asfalt nagrzał się i w niektórych miejscach zaczął się roztapiać. Niebo było niebieskie z paroma białymi obłoczkami. Były one niekształtne i puszyste. Nie zapowiadało się na jakikolwiek deszczyk. Aleksandra od razu wybiła to z głowy Konradowi. Ten na tą wieść posmutniał i jeszcze bardziej zwolnił tępo. Szedł już bardzo powoli, lekko zgarbiony i zdyszany.
- Zrobimy sobie przerwę? – zapytał.
- Nie. Zostało jeszcze pięć minut. Idziemy dalej. – powiedziała niewzruszona.
- Mamy iść dokładnie co do minuty?! – był gotowy do kłótni, aż się wyprostował i rzekł żywo.
                - Tak. I nie kłóć się ze mną, bo jak zechcę to możemy iść kolejną godzinę.
                Chłopak westchną. Jak najbardziej mógł się kłócić, uwierzcie mi. Lecz nie miał szans z tą dziewczyną. Była ona zbyt doświadczona i nie mógł jej niczego udowodnić, co by dało mu przewagę nad nią. Nie tracił jednak nadziei. Przed nim jeszcze dużo drogi, w tym czasie może się wszystko zdarzyć.
                Punktualnie o dwunastej dziewczyna zatrzymała się i zeszła z drogi. Ściągnęła plecak i niedbale rzucił go na trawę. Usiadła pod rozłożystym orzechem, zaplotła ręce za głową i położyła ją na nich. Następnie wyciągnęła nogi i założyła jedną, na drugą. Zamknęła powieki i odpoczywała w spokoju. Chłopak patrzył na nią krzywo.
                - Masz zamiar zrobić sobie przerwę czy idziemy dalej? – zapytała nie otwierając oczu.
                - Robię, robię. – rzucił niedbale i zaczął wyciągać prowiant z plecaka.
                Miał przy sobie dużo wody, bardzo mądrze zrobił. Pierwsze, co spakował to właśnie ją. Wyciągnął także batoniki energetyczne. Alex w głębi duszy śmiała się. Co on może zrobić z tymi batonikami? Będzie musiała zadbać o jedzenie dla ich dwojga.
                - Skończyłeś już? – zapytała po godzinie.
                - Już dawno! – odpowiedział rozpromieniony, lecz ta nie odwzajemniła uśmiechu. – A wracając do wczorajszego tematu. Urodziłaś się w Łańcucie, tak? I kim tam byłaś? Chodzi mi, że chłopką, mieszczanką i tak dalej.
                - Co, chciałoby się. Byłam szlachcianką. Widziałeś pałac w Łańcucie?
                - Jasne, że tak! Ale nie miałem okazji go zwiedzić. – odrzekł smętnie.
                - Właśnie tam się urodziłam.
                - Naprawdę? Jejku, to jest wspaniały pałac. Zawsze się zastanawiałem jak to jest mieszkać tam.
                - Okropnie, tyle ci powiem. Tylko słyszałam regułki od piastunek: nie rób tego, nie wolno ci tamtego, zachowuj się jak dama, broda do góry, wyprostuj się. Można oszaleć. I tak ich nie słuchałam, chodziłam swoimi drogami. – uśmiechnęła się pod nosem.
                - To znaczy, że co robiłaś?
                - Jeździłam konno, bawiłam się mieczami, bawiłam się z chłopcami, nie z dziewczynkami.
                - I tyle?
                - Oczywiście, że nie. Co ty sobie myślisz? Znalazło się tam także uciekanie z domu od czasu do czasu, obrażenie jakiegoś szlachcica. – w tedy zaśmiała się na głos.
                - Co? – zapytał odwzajemniając śmiech.
                - Pamiętam, jak miałam dwanaście lat. Ja i moja rodzina byliśmy na odwiedzinach u króla Augusta II Mocnego. To było dobre. – rozmarzyła się.
                - Opowiedz, proszę.
                - Moi rodzice pojechali tam, aby załatwić jakieś ważne sprawy, nie pamiętam co do było. Nie chcieli mnie zostawić samej z piastunkami. Wiedzieli, że mogło to by się źle skończyć. Więc postanowili mnie wziąć ze sobą. Usiadłam przy jednym stole z samym królem i jego synem, a to i tak nie zrobiło dla mnie wrażenia. Zaczął wychwalać moją urodę. Powiem ci, że siedziałam oburzona. W końcu powiedział, że chciałby abym została żoną syna jego kuzyna. W tedy wybuchłam. Z głośnym trzaskiem wstałam od stołu i chciałam wyjść, lecz ani on, ani moi rodzinie nie pozwolili mi. Straż stanęła mi na drodze. Byłam w tedy mała i bezbronna, więc nie było mowy przepychania się z nimi. Ze złości ściągnęłam rękawiczkę, jaką miałam na dłoni i rzuciłam przed króla.
                - Rękawiczkę? – zmarszczył brwi.
                - Co ty historii się nie uczyłeś? Gdy jakiś rycerz rzuci rękawicę przed kogoś, znaczy to, że wyzwany go na pojedynek. Ja to zrobiłam. Na początku moi rodzice się oburzyli, a król się roześmiał i kazał podać mi rękawiczkę. Lecz ja jeszcze raz rzuciłam ją przed króla i powiedziałam: „Wyzywam się na pojedynek. Nikt nie będzie mówił za kogo mam wyjść!”. Król nie przyjął pojedynku, lecz jego syn. Odbył się on tego samego dnia o zachodzie słońca. Och… Co tam się działo. Na początku był dla mnie bardzo łaskawy, bawił się ze mną. Ale ja tylko robiłam sobie rozgrzewkę. W końcu mocno uderzyłam go nogą i się przewrócił. A w tedy zaczęła się walka nie na żarty.
- I co, i co? Kto wygrał? – zapytał z oczami błyszczącymi od ciekawości i podniecenia.
- Oczywiście ja, ale nasza walka trwała ponad pół godziny. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni. Udało mi się. Wiesz jak byłam z tego dumna? Och… Nawet krzyki moich rodziców nie zepsuły mi humoru. A potem wywalili mnie z domu.
- Co?! – krzyknął niespodziewanie.
- Tak. Następnego dnia powiedzieli mi, że już nie mają córki. Pewnie spodziewali się, że rozpłaczę i będę błagać o przebaczenie. Ale ja spojrzałam na nich obojętnie i wzruszyłam ramionami. Nic nie biorąc ze sobą, od razu wyszłam. Na pewno byli zszokowani.
- Spotkałaś ich jeszcze kiedyś?
- O tak. Było to siedem lat później. Miałam w tedy dziewiętnaście i trochę doświadczenia. Byłam w okolicznej wiosce. Usłyszałam ich krzyki, nikt im nie pomógł, tylko ja. Pokonałam tego demona. Spojrzałam im w twarze, a matka rozpoznawszy mnie rzuciła mi się na szyję. Mówiła, że jestem jej ukochaną córką, co ona by beze mnie zrobiła, że mnie kocha. A ja szorstko ode pchałam ją i powiedziałam: „Ja nie mam rodziców”. I odeszłam. Słyszałam, jak ojciec mówił, że żałuje iż nie pobiegł w tedy za mną i nie zatrzymał mnie.
- Nie żałujesz swojej decyzji?
- Jasne, że nie. Nigdy do tej pory niczego nie żałowałam. No, może oprócz jednej rzeczy, ale nie opowiem ci jej. Musimy iść.
 Oboje podnieśli się. Wzięli swoje plecaki i ruszyli w stronę wschodu.
Temperatura nagle się obniżyła. Samochody przestały jeździć przez asfaltową, bardzo gorącą drogę. Dziewczyna zatrzymała się i w myślach przeglądała wszystkich demonów jakich zabiła. W końcu trafiła na odpowiedniego. Jego pojawienie się sprawia, że temperatura powietrza gwałtownie się obniża, ludziom odechciewa się iść bądź jechać w jego stronę, oraz pojawienie się gęstego zachmurzenia.
 Zachmurzenia nie było. To znaczy, że jest bardzo daleko. Nasza bohaterka zamiast iść w stronę demona, ruszyła dalej, jak gdyby nic się nie stało. Młody mężczyzna miał coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nikt by nie chciał w takiej sytuacji kłócić się z łowczynią demonów, w szczególności taką jak ona. Wystarczyło jedno słowo nie tak, a gotowa posunąć się dalej niż każdy inny człowiek. Za nimi zaczęły pojawiać się gęste, szare chmury. Wyglądały jak stado rozpędzonych koni, gdzie każdy chce dogonić drugiego. Ścigały się nie znając umiaru, już zawisły nad ich głowami. Ciężkie i nieprzyjazne. Aleksandra nie zwracała na to uwagi, tylko lekko przyśpieszyła kroku. Szła coraz szybciej i szybciej. Stawiała małe, lecz szybkie kroki.
- Dlaczego nie idziesz zabić tego demona? – zapytał doganiając ją.
- Skąd wiesz, że to demon?
- To logiczne. Przecież pogoda nie mogła tak nagle się zmienić w sposób naturalny.

- Radziłabym ci przyśpieszyć. W pobliżu znajduje się drugi demon, za nie długo się spotkają, a w tedy będzie niezła jadka. Oba same się pozabijają. Ruszaj się! One są szybsze niż my. Zanim się zorientujesz, a będą walczyć przy tobie, a w tedy nie będzie miło.


Rozdział 1: Powołana cz. 3

                Alex wyciągnęła ręce z płaszcza i zaczęła pomału biec. Chłopak zrobił to samo. Łowczyni była bardzo mądra i od razu wyczuła, że chłopak chce się przed nią popisać szybkością. Postanowiła to wykorzystać i jeszcze bardziej przyśpieszyła. Konrad nie dawał za wygraną, w mgnieniu oka dogonił ją i wyszedł na prowadzenie. Lecz nie wiedział, że ponad trzystuletnia dziewczyna ma we krwi szybkość. Zanim się obejrzał, a wyrównała z nim krok.
                - Ścigamy się do najbliższego miasta. Będzie ono za jakiś kilometr. Wystarczy, że będziesz biegł tą drogą. Jeżeli będziesz szybszy niż ja, dostaniesz ode mnie coś ciekawego.
                - Zgoda, to widzimy się na mecie. - odpowiedział radośnie.
                Chłopak biegł najszybciej jak potrafił. Miał wyćwiczoną kondycję i był pewien swojej wygranej. Dziewczyna uśmiechnęła się i rzekła sobie w myślach, że jest bardzo dobry, jak na dwudziesto dwu latka.
                Jednak jego szczęście nie trwało długo. Już po paru minutach Aleksandra dogoniła go. Była szybsza, więc w niedługim czasie znalazł się daleko w tyle. Dziewczyna dobiegła pierwsza do miasta, a właściwie zatrzymała się przed nim. Konrad nie poddawał się aż do samego końca. Gdy się zatrzymał był cały zmęczony. Ból rozrywał mu uda, oddech był głęboki, szybki i nierówny. Po jego czole zjeżdżały grube krople potu i skapywały na zieloną, lekko zżółkłą trawę.
                - Nie siadaj. - rozkazała, gdy chłopak chciał to zrobić. - To szkodzi na serce.
                Dopiero teraz zauważył, że znów przybrała swoją pozycję. Czyli ręce w kieszeniach płaszcza i nogi w lekki rozkroku. Oddech miała równy i spokojny. Nikt by nie spostrzegł, że dopiero co biegła kilometr i to bardzo szybko. Młody mężczyzna był pod wielkim wrażeniem.
                - Jak tyś to zrobiła, że tyle biegłaś, a nie widać tego po tobie? - zapytał łapiąc głęboki oddech, co drugie słowo.
                - Żyję ponad trzysta lat. Takie coś to dla mnie to nic. I tak nie dałam z siebie wszystkiego. Gdy miałam piętnaście lat, to tak biegałam. Demony są już daleko za nami. Oba zmieniły kierunek, więc już nam nie zagrażają. - dodała później.
- Czyli nici z mojej nagrody?
- Ech... No dobrze. Masz. - rzuciła mu coś złotego i okrągłego.
- Co to jest? - zapytał oglądając to.
- To broszka Jana III Sobieskiego. Jest ona warta z kilka, może kilkanaście tysięcy. Ale pilnuj jej jak oczka w głowie.
- Jej! Jaki czad! Dzięki! - ucieszył się.
- Dobra, choć już. Szkoda mi czasu. - odpowiedziała lodowato.
Znaleźli się w mieście, którego Aleksandra nie zapamiętała. Może tutaj była, może nie? Nie jest do końca pewna. Była w wielu miastach na świecie. A to nie należało do największych, wręcz przeciwnie. Szare, pozbawione radości budynki, popękane ściany, z których odpada tynk. Wielkie płyty chodnikowe popękane i odstające. Można by sobie na nich skręcić kostkę. Samochodów było tam mało, choć ludzi znacznie więcej. Dziurawe drogi bez sygnalizacji świetlnych, pasy ledwo widoczne, przez co ludzie omijają je z daleka. Bezdomni siedzieli w starych zaułkach, pomiędzy pudłami.
Oboje przechodzili obojętnie koło żebraków i ludzi patrzących na nich krzywo. Niespodziewanie dziewczyna zatrzymała się. Cofnęła o dwa kroki i spojrzała przez zakurzoną szybę. Była to restauracja, lecz bardzo stara. Bardziej przypominała karczmę, gdzie podawano samo piwo i co chwilę urządzane były bójki. W tej restauracji podawano więcej niż alkohol, ale mężczyźni tylko to kupowali. Było to miejsce ucieczki panów przed domowymi obowiązkami i awantur z małżonkami. 
Na końcu sali siedział mężczyzna z czarnym zarostem i czarnymi włosami. Śmiał się pokazując żółte zęby i srebrne plomby. Małe, brązowe oczy odbijały światło zaćmionych lamp. Przed nim stał wielki kufel z złocistym piwem. Najwidoczniej świetnie się bawił w towarzystwie pulchnego towarzysza.
Oczy dziewczyny zabłysnęły, a kąciki ust drgnęły do uśmiechu. Nakazała zatrzymać się chłopakowi. Ten posłusznie do niej podszedł i czekał na wyjaśnienia, lecz ich nie usłyszał. Nie zapowiadając weszła do środka.
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a wszyscy zwrócili się w jej stronę. Aleksandra weszła do środka z łobuzerskim uśmiechem. Stanęła w lekkim rozkroku i strzeliła palcami od pieści. Mężczyzna na końcu sali głośno przełkną ślinę i zbladł jak papier. Nie mógł się ruszyć, szczęka mu drgała, jakby miał się rozpłakać. Dziewczyna spokojnym krokiem podeszła do niego. Stanęła nad nim, a on automatycznie podniósł się. Spojrzała mu w oczy.
- Czas wyrównać rachunki. - powiedziała zafascynowana.
- No co ty. Aleksandra, przestań. Przecież to było bardzo dawno. Nie zapomniałaś jeszcze?
- Powiem ci, że jestem bardzo rzadkim typem człowieka. Potrafię ukrywać swoją złość przez dziesiątki lat, a potem niespodziewanie zemścić się.
W tedy dziewczyna podniosła go za kołnierz i przerzuciła za siebie. Czarnowłosy mężczyzna upadł na ziemię, jak długi. Z powodu bólu, nie mógł się ruszyć. W tedy ona podeszła do niego i postawiła mu nogę na klatce pirsiowej. Jej obcas wbijał mu się w splot. Oparła się o tę nogę i zauważyła w oczach mężczyzny łzy.
- No powiedz mi, co o mnie mówiłeś? - zapytał nie przestając naciskać.
- Nic. - odpowiedział niewyraźnie.
- Jestem innego zdania. Przechwalałeś się, jaki to ty jesteś wielki. Że nic i nikt nie jest ci straszny. Jesteś niepokonany. A tym czasie przyszła dziewczyna i pokonała się jednym, beznadziejnym ruchem dłoni.
- Proszę, nie rób mi nic złego! - płakał, a ona patrzyła na niego bez litości.
- Ja? Ja ci nic nie zrobię. Przyszłam tylko po moją własność. - powiedziała i przecięła mężczyźnie bluzkę.
Na szyi spoczywał srebrny łańcuch, a na jego końcu brązowy woreczek. Dziewczyna oderwała go, poczym wzięła nogę z jego klaty i wyszła. Wszyscy patrzyli na miejsce, gdzie widzieli ją po raz ostatni.
- Co to było?! - zapytał Konrad.
- Musiałam odebrać swoją własność. - odpowiedziała niewzruszona.
                - Ale żeby tak go straszyć?
                - To jest zwykły łajdak i alkoholik. A to coś, czego nie powinien nigdy na oczy widzieć. - podrzuciła woreczek do góry i złapała.
                - A co to takiego?
                - Nie interesuj się. Najważniejsze, żebyś wiedział, iż należy do mnie. Nigdy nie należało do niego. Chodźmy.
                Aleksandra miała w planie tego samego dnia przejść co najmniej trzydzieści kilometrów i zatrzymać się w jakimś kościele bądź motelu. Jej planu niestety zostały zrujnowane gdyż po przejściu pięciu kilometrów od miasta zaczął padać ulewny deszcz. Razem z Konradem nieopodal znaleźli niegłęboką jaskinię. Ukryli się w niej w samą porę, ponieważ zaraz potem z nieba zaczęły zlatywać wielkie, białe kuleczki - grad.
                Jaskinia była wilgotna i opuszczona. Znajdowała się ukryta pomiędzy gęsto usadzonymi drzewami. Aleksandra z trudnością ją zauważyła. Dziewczyna rozłożyła na posadzce koc i oboje mogli spokojnie usiąść. Na zewnątrz było bardzo jasno. Deszcz padał z bialutkich chmurek, a gdy osłabł promienie słoneczne odbijały się od kropli i tworzyły zjawisko tęczy. Dziewczyna wraz chłopakiem nadal siedzieli w jaskini.
                - Słuchaj, a co się stanie, gdy spotkamy jakiegoś demona? - zagadną.
                - Ja to, co? Zabiję go.
                - Ale jeżeli mnie napadnie?
                - Hm… W sumie masz rację. - odpowiedziała w zamyśleniu. - Dobra, no to wstawaj. Pokażę ci trochę kombinacji samoobrony.
                Było tam wystarczająco dużo miejsca na ćwiczenia. Łowczyni nauczyła go jak skutecznie odeprzeć czyjś atak. Pokazała obronę przez zaatakowanie z przodu, z tyłu oraz po bokach. Chłopak bardzo szybko zrozumiał, o co chodzi. Szło mu to sprawnie, lecz bał się, że nie da rady wykorzystać tego w praktyce.
                Ćwiczyli aż deszcz nie przestał padać. Gdy słońce zaświeciło jeszcze mocniej, a tęcza zniknęła, wyszli z jaskini. Zbliżał się zmrok. Konrad był bardzo głodny, Alex także już bardzo długo nie jadła.
                - Co będziemy jeść? Chyba nie będziemy szukać teraz jakiegoś miasta. - odrzekł zniechęcony.
                - Spokojnie, upoluję coś. - uśmiechnęła się blado.
                Wytęża słuch, cicho podchodzi, dalej nasłuchuje. Usłyszała coś. To na pewno zając. Bezszelestnie zbliża się do niego, niczym jego cień w promieniach zachodzącego słońca. Wyciąga sztylet i celuje w zwierzę. Nic nie słychać, tylko ciche złamanie gałązek. Ostrze trafiło w sam środek serca. Nie żyje i teraz leży pomiędzy zakrwawionymi gałązkami i liśćmi. Dziewczyna bierze go za nogi i zanosi do miejsca ich obozu. Zastaje tam już rozłożone namioty i rozpalone ognisko. Przy ognisku są dwa płaskie kamienie. W sam raz do siadania. Alex nie pokazuje chłopakowi zająca. Zanim jeszcze wyruszyła na polowanie oznajmił jej, że nie cierpi widoku krwi.
                Po obdarciu go ze skóry i futra dziewczyna odpowiednio go przyrządziła. Mięso nabiła na patyk i ułożyła nad ogniem. Chwilę później z namiotu wyszedł Konrad i poczuł wspaniałą woń pieczonego mięsa. Na początku trochę się brzydził, lecz mu przeszło. Aleksandra na namową Konrada znalazła kałużę, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć od czasu deszczu i umyła tam ręce skąpane we krwi zwierzęcia. Nie przeszkadzała jej ta krew, ale chłopak groził, że jest mu niedobrze.
                - I jak, smakuje? - zapytała gdy chłopak wziął pierwszego kęsa.
                - To jest przepyszne! - krzyknął uradowany.
                - Cieszę się. - odpowiedziała z lekką satysfakcją.
                - I pomyśleć, że tak się tego brzydziłem. - rzekł sam do siebie.
                - Zawsze mówisz sam do siebie? - zapytała nagle.
                - Ee… Czasami. Nigdy nie mam się do kogo odezwać, więc myślę na głos. - odpowiedział zmieszany.

                - Ciekawe. - rzekła krótko. - Lepiej chodźmy już spać. Jutro chcę nadrobić zaległą drogę, więc szybko musisz wstać, jakby co to cię obudzę. 

1 komentarz :