Przepowiednia/Wstęp
Dzień zaleje mrok, światło
przestanie istnieć. Gdy brat brata zabijać będzie. Chaos zapanuje na świecie, a
Demon Zła wykorzysta chwilę. Wszyscy zaślepieni dumą i głupotą, widzieć nie
będą, jak ich świat zmienia się na zawsze. Demon Zła zlikwiduje słońce.
Księżycowe noce będą dniem, a gołe niebo będzie dla nas nocą. Wszyscy zapomną,
co to słońce, co to wyraźne i żywe kolory. Co to wolność. Cała ludzkość będzie
mu służyć, każde zwierze, roślina, a nawet dziecko. Każdy zazna, co to
prawdziwe cierpienia, tortury. Nikt nie będzie myślał o niczym inny, niż o
śmierci. Nikt nie będzie w stanie wyobrazić sobie, co to łąka przepełniona
wonną roślinnością, świeży i pachnący chleb, piękne piosenki ptaków. Żadna żywa
istota nie zazna przyjemności umierania w sposób naturalny. Ludzie będą
głodować. Będzie to kara za ich zachłanność i skąpość. Wszyscy zapomną o Bogu.
Będzie to dla nich obce słowo, w życiu niesłyszane. Każdy straci wiarę, nikt
nie będzie błądził w marzeniach, że kiedyś powstanie inny, zupełnie nowy świat.
Lepszy. Lepszy od tego, który nadejdzie. Będą żyć w świecie, w którym demony
swobodnie będą chodzić po ulicach. Będą zabijać ludzi, lecz przedtem wysysać
boleśnie ich dusze i wtrącać do piekła. Nikt nie będzie w stanie im się
sprzeciwić, nikt nie będzie miał takiej mocy.
Jedna osoba jest w stanie
powstrzymać tą tak realną przyszłość. Tylko jedna osoba powstrzyma Demona Zła
na zawsze. Tylko jedna osoba będzie w stanie udźwignąć to brzemię i doprowadzić
je do końca. Na jej barkach miesza się przyszłość ludzkości. To ona zdecyduje,
jak świat będzie wyglądał. Nie tylko w przyszłości, ale także w
teraźniejszości. Już od początku, zanim pozna swe przeznaczenie, będzie
naprawiać świat. Pomagać innym i wywierać na nich wiarę. Wiarę na nowe, lepsze
życie.
Pokonać może go tylko w jeden
sposób. Dzięki miłości, przyjaźni i odwadze. Osoba o magicznych oczach, skąpana
w płatkach róży. O uśmiechu tak pięknym i zaraźliwym, iż nie w sposób się mu
oprzeć. Głos melodyjny, a włosy gładkie i zdrowe. Na ramieniu ma bliznę, co
wyglądać jak tatuaż będzie…
Tak mówi stara przypowieść,
proroctwo. Nikt nie wie, kiedy się spełni, lecz już setki lat na całym świecie
jest poszukiwana ta osoba i setki lat jest przekazywana z ust do ust. Można
zauważyć, że przepowiednia nie podaje żadnych konkretów dotyczących wyglądu,
czy imienia wybranej osoby. Jest tak, aby Pan Ciemności nie był w stanie
znaleźć tego wybrańca.
Choć proroctwo to jest
przekazywane ustnie, to nikt nie ośmielił się zmienić choćby jego jedno słowo.
Kto ją usłyszy raz, nigdy nie zapomni o niej. Najgorsze jest to, że z czasem na
świcie zaczynali umierać ludzie, którzy zostali powołani do odnalezienia
wybrańca. W czasach nowożytnych zostało ich zaledwie trzydziestu. Przez to, że
byli w nieustannym ruchu nie mogli założyć rodzin, w konsekwencji nie było
spadkobierców tego zadania.
Przepowiednia
zaczęła się ziszczać. Podczas wojen brat brata zaczął zabijać. Nikomu to jednak
nie przeszkadzało, nikomu prócz starym kapłanom. Oni, jako jedyni, poza
powołanymi wiedzieli o starej legendzie. To oni pierwsi spisali jej słowa
przelewając na jasnobrązowy papier. W ich klasztorach powołani mieli schronienie.
Dostawiali ciepłe pokoje, najlepsze, jakie mieli, zapas żywności oraz wodę. Gdy
wyruszali w dalszą drogę, zawsze dostawiali błogosławieństwo. Niektórzy
duchowni zaczęli szukać wybrańca na własną rękę, lecz nie przynosiło to
skutków. Nie byli oni odpowiedni.
Powołanym
mogła zostać osoba, która jest silna, odważna, uczciwa. Nie może to być
pierwsza lepsza osoba. Musi ona mieć za sobą lata treningów i przygotowań.
Składa ona śluby, przed najwyższą osobą, samym Bogiem. Przyrzeka, że będzie go
szukać aż do śmierci, nie spocznie póki nie odnajdzie jej, nawet, jeżeli będzie
to grozić życiem. Będzie dzielnie walczyć w obronie swego, w obronie prawdy i
przeznaczenia. Człowiek ten oczywiście musi być całkowicie zdrowy. Musi umieć
samemu się obronić i poradzić w najtrudniejszych warunkach. Lecz najważniejsze
to jest zaufanie. Nie każdy jest ich sprzymierzeńcem. No, bo któż by nie chciał
wydać tajemnicy za życie wieczne lub wieczne szczęście? No któżby? Tylko oni są
gotowi na to poświecenie.
Lecz
jak już wspomniano, z czasem zaczęło brakować powołanych. Umierali. Najczęściej
w męczarniach. Przez kataklizmy takie jak powodzie, tornada, burze piaskowe,
czy sam upał bądź mróz. Rzadko, kiedy umierali śmiercią naturalną. Niektórym
zdarzyło się umrzeć w okropnych torturach, w lochach samego Pana Ciemności.
Coraz mniej ludzi na świecie jest godne zaufania. Lecz czym są ludzie w obliczu
takiej misji? Nikim. Nie podołaliby takiemu wyczynowi. Do tego są potrzebni
specjalni ludzie…
Rozdział 1. Powołana (część 1)
Obudziła
się w zalanym ciemnością pomieszczeniu. Czuła wilgoć i stęchliznę. W
przestrzeni dookoła niej panowała głucha cisza. Nie wiedziała skąd się tam
wzięła. Nic ją nie bolało, lecz czuła się nieswojo. Nie były to jej klimaty.
Mrużyła nieprzyzwyczajone oczy do ciemności. Próbowała coś dojrzeć, lecz próby
okazały się daremne, ciemność była zbyt gęsta. Była przywiązana do krzesła. Jej
ręce spoczywały na podłokietnikach drewnianego krzesła, przywiązane grubą liną
na nadgarstkach. Jej nogi także nie mogły się ruszyć. Mocno ściśnięte liny
drażniły jej skórę, lecz nie przeszkadzało jej to w zupełności. Zastanawiało ją
bardziej, co tutaj robi? Czego od niej chcą? Nie mogła sobie nic przypomnieć z
ostatniego dnia. Choć jest pewna jednego – zemdlała. Tak, to oczywiste skoro
nic nie pamięta. A na pewno nie brała żadnych lekarstw czy pigułek. Pije tylko
sprawdzoną wodę, a nic nie jadła od trzech dni. Nie raz znajdowała się w takich
miejscach, w takich pozycjach. Doskonale wiedziała jak się wyswobodzić. Choć
woli poczekać. Jest bardzo ciekawa, czego od niej chcą, a w ogóle, co ma do
stracenia? Uwielbia ryzyko, to jej całe życie.
Jej
rozmyślanie przerwało ostre światło reflektorów. Jeszcze bardziej drażniły jej
oczy niż ciemność. Umieszczone były bardzo wysoko, przed nią. Przymrużyła oczy,
prawie je zamknęła. Lekko przekręciła głowę i marudziła pod nosem. I tak nic
nie widziała, więc nie zmieniło to jej sytuacji.
- Witaj
Aleksandro. – odezwał się niespodziewanie męski głos. – Pewnie zastanawiasz się,
co tutaj robisz. Mamy dla ciebie… Och, możecie wyłączyć te reflektory!? –
wrzasnął, a w jednej chwili zapaliły się niewielkie lampki w kątach pokoju.
Dziewczyna
bardzo dokładnie się rozejrzała. Teraz wszystko idealnie widziała, choć przed
jej oczami wciąż była lekka mgiełka. Pokuj był zrobiony z wielkich cegieł,
czarnych cegieł. Nie miały one tynku, więc było widać ich ułożenie.
Pomieszczenie było wysokie. Na syficie wisiały dwa ogromne reflektory, lecz tym
razem wyłączone. Oprócz jej krzesełka, w pokoiku nie znajdowały się żadne inne
meble. Ujrzała tam także mężczyznę. Był ubrany w czarny garnitur. Siwe włosy
bezwładnie opadały mu na czoło, a w brązowych oczach ujrzała przejęcie. Stał
sztywno, prawie na baczność. Spojrzała na niego krzywo i uniosła wysoko brwi.
- Jak
już mówiłem, pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Mamy dla ciebie
propozycję, która może odmienić twoje życie. – oznajmił bardzo poważnie.
-
Czekaj, czekaj, czekaj. Możesz mi najpierw powiedzieć, gdzie ja do licha
jestem?! – zapytała z wrogo nastawioną miną.
- Och…
Kto ją związał?! Przecież ona nie jest więźniem! – odwrócił głowę.
W
jednej chwili koło dziewczyny znalazł się młody chłopak ze scyzorykiem. Szybko
i sprawnie przeciął liny, poczym znikną za mężczyzną.
Dziewczyna
nie pytając wstała i otarła nadgarstki. Choć wiele razy była w takiej sytuacji,
to nie przyzwyczaiła się do tego. Zaplotła ręce na klatce piersiowej i patrzyła
oczekująco.
-
Jesteś w Klasztorze Zakonu Świętego Krzyża.
-
Zaraz, a to nie wy wybieracie tych powołanych?
-
Właśnie tak. Jak wiesz, w naszych czasach coraz mniej ludzi nadaje się na
powołanego. Oni sami zaś umierają. Chce… – brutalnie mu przerwano.
- Czy
to nie jest przypadkiem Aleksandra Kolińska?! – wykrzykną zafascynowany nowy
mężczyzna, który pojawił się w pomieszczeniu.
- Chyba
Aleksandra Visserius. – poprawiła mężczyznę nieprzyjemnym, lodowatym tonem.
- Ach,
no tak. Zapomniałem. Bardzo panią przepraszam. – zląkł się mężczyzna.
Aleksandra
spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. Zanim coś powiedziała obejrzała go od
góry do dołu. Nic nadzwyczajnego. Krótkie, brąz włosy, niebieskie oczy, małe
usta, nieco niższy od niej.
-
Bardzo mi się podobało jak walczyłaś z naszymi ludźmi. Pewnie tego nie
pamiętasz, lecz ja wszystko widziałem. Otoczyli cię dookoła, atakowali na raz,
a ty i tak przegrałaś po jakiejś godzinie. Wszyscy wyszli z tego z jakimiś
złamaniami. Wygrałabyś, gdyby nie to, że akurat jeden z naszych rozpylił gaz
usypiający. Ale takiej niezwykłej kobiecie, jak ty, na pewno nic poważnego się
nie stało. – zaśmiał się serdecznie, lecz pojrzenie dziewczyny ani na moment
się nie zmieniło.
- Aha,
czyli napadliście mnie, tak? Wiecie, że miałam prawo was zabić. W sumie to
nawet teraz to mogę zrobić.
- Och!
Dacie mi wreszcie dokończyć?! – krzyknął mężczyzna w siwych włosach. – Aleksandro,
wezwaliśmy cię tutaj, ponieważ uznaliśmy, iż jesteś najodpowiedniejszą osobą.
Chcemy abyś została powołaną. Masz ogromną siłę, odwagę, jesteś uczciwa. Jestem
pewny, że możemy obdarować cię zaufaniem. – oznajmił szybko.
- Hm…
Miałabym chodzić po świecie i szukać jakiegoś chłopaka, aby przepowiednia się
nie sprawdziła? – głaskała brodę. – W sumie, czemu nie? I tak chodzę po całej
Europie. Nie mam nic do roboty, więc może być. Tylko jeden warunek. Nie składam
żadnej przysięgi, jasne?
-
Oczywiście, spodziewaliśmy się tego. Twoje kontakty z Bogiem nie są w
najlepszym stanie. – odezwał się siwy mężczyzna.
-
Dobra, no to sprawa załatwiona. Tylko, co ja mam zrobić, gdy znajdę tego
chłopaka?
-
Przyprowadzisz go tutaj, jasne? Nasz klasztor leży w Amazonii. W samym jego
sercu. Jestem przekonany, że bez problemu nas znajdziesz.
- Czyli
jestem w Ameryce?! – niedowierzała.
- Tak,
ale mamy bardzo szybkie środki transportu. Chcesz przez jakiś czas tutaj
zostać? – zapytał młodszy.
- W
sumie to… Nie. – odpowiedziała stanowczo i obojętnie po namyśle. – Mam swoje
sprawy w Europie, które nie mogą zwlekać.
- Może
jest ci potrzebne jakieś wyposażenie? – zapytał troskliwie straszy.
- Nie,
dziękuję. Nie przyjmuję podarków od obcych. Skąd mam wiedzieć czy nie dacie mi
czegoś trującego? W moim zawodzie to jest w zupełności możliwe.
- Ależ
oczywiście, ale nie zapominaj, że to jest klasztor. Nie możemy ci nic zrobić. Jesteśmy
chrześcijanami.
- Nie
przekonuje mnie to. – spojrzała na nich krzywo.
-
Słuchaj, rozumiemy, że jesteś buntownicza i w ogóle, ale to nie jest powód aby
wyładowywać swoją złość na nas. My tylko chcemy ci pomóc. Wiemy doskonale, że
bardzo wiele przeszłaś w życiu, ale nie możesz być do końca obrażona na ten
świat. – mówił troskliwie młodszy mężczyzna.
- Nie
zapominajcie, że to wy mi to zrobiliście! Musieliście wtrącać się w moje życie!
– syknęła gniewnie.
- Musieliśmy…
- Co
musieliście?! Niszczyć mi całe życie, któro się nigdy nie skończy?! – brutalnie
przerwała. – Nie mam urazy do ludzi, lecz do was. Nie jestem obrażona na świat,
lecz na was. I miejcie pewność, że nigdy wam tego nie wybaczę. – powiedziała
nieco spokojniej, lecz nadal bardzo zła.
- Nie
możesz po prostu odejść? – zapytał spokojnie młodszy, a oboje spojrzeli na
niego jak na wariata.
-
Słuchaj, może nie mam najlepszych relacji z Bogiem, ale tego na pewno nie
zrobię. Mam do niego nadal szacunek i nie mi jest dane o tym decydować. A w
ogóle co ja tu robię? W Europie jest mnóstwo ludzi, którzy potrzebuję mojej
pomocy. W tej chwili, chcę być w moim pokoju, w Paryżu.
-
Oczywiście. Stań tutaj, zamknij oczy i pomyśl gdzie chcesz się znaleźć.
Gdy
Aleksandra otworzyła oczy znajdowała się w niewielkim pomieszczeniu o
pomarańczowych, popękanych ścianach. Znajdowało się tam jedno, malutkie łóżko i
szeroka szafa sięgająca sufitu. Siedziała na łóżku. Podeszła do szafy, a na jej
bocznej ścianie wisiało ogromne zwierciadło, o dziwo jeszcze niestłuczone lub
ukradzione.
Ujrzała
w nim młodą dziewczynę o wyglądzie lat dwudziestu. Piękne, granatowe oczy,
różana cera i różowe usta. Lśniące, prawie białe włosy z pomarańczowymi
końcówkami i grzywką. W niektórych miejscach zdarza się żółty kolor, który
oddawał wrażenie płomieni. Pasemka nie była regularna, w niektórych miejscach
było jej więcej, w niektórych mniej. Razem wyglądało to jak najprawdziwsze
płomienie. Włosy były rozpuszczone i sięgały grubo poniżej łopatek.
Szła
przez pustą uliczkę w ciemną, choć księżycową noc. Nie było tam latarni, ale i
tak wszystko widziała. Księżyc odbijał się w malutkich kałużach pomiędzy
płytami nierównego chodnika. Z dachów budynków swobodnie spadały krople
niedawnego deszczu. Cichutko uderzały o kamień i uciekały w najprzeróżniejsze
strony. Od ścian wąskiej uliczki odbijało się echo spokojnie stawianych
obcasów. Nie śpieszyło jej się. Ręce spoczywały w kieszeniach czarnego płaszczu
sięgającego ziemi. Miał on długie rękawy i ani jednego zapiętego guzika. Nagle
zatrzymała się. Stała tak bez ruchu, gdy niespodziewanie zrobiła krok w bok.
Przed nią pojawił się człowiek, który upadł na ziemię. Wstał. Spojrzał na nią
ze wściekłością i pokazał białe zęby. Zacisną dłonie, a jego ludzkie ciało
przeobraziło się w okropną bestię. Był większy od niej. Miał czerwoną skórę i
czarne kończyny. Każdy palec kończył się szarym kolcem.
Spojrzała
na niego obojętnie, nadal stała w swojej poprzedniej pozycji. Patrzyła mu
prosto w oczy. Nikt by tego nie zniósł, nie zniósłby widoku pustych oczu
demona. Demona, który pragnie jedynie krwi i śmierci. Niespodziewanie
wyciągnęła rękę z kieszeni. Wycelowała w niego. Ten nawet nie zorientował się,
kiedy przegrał. Stał bez życia, bez życia na ziemi. I znów ręka trafiła do
kieszeni, ruszyła spokojnym krokiem. Gdy go ominęła, usłyszała jak pada na
ziemię. Sztylet wpity w jego serce odesłał go tam, skąd przyszedł – na zawsze.
Minęło
157 lat odkąd wybrali ją na powołaną. Jej życie nie zmieniło się od tamtej
pory. Wciąż była tą dziewczyną o wyglądzie dwudziestolatki. Nowożytnie ubrania
zmieniła na czarny płaszcz, a pod spodem granatowa koszula. Nie był to
zwyczajny, damski płaszcz z dwudziestego pierwszego wieku. Był to
średniowieczny płaszcz łowcy. Nosiła czarne trampki na grubych obcasach i czarne
legginsy. Z czasem na jej oczach pojawił się delikatny, niebieski makijaż. Nie
było można go zmyć. Zawsze z biegiem lat coś się w niej zmieniało. Wciąż
szukała chłopaka, choć nie tak zawzięcie jak inni. Szczerze mówiąc, to nie
interesował ją. Miała swoje sprawy z demonami.
Tej
nocy zatrzymała się w jednym z kościołów. Tam otrzymała nocleg. A zaraz
następnego dnia ruszyła dalej. Panował dżdżysty poranek, ale to i tak nie
przeszkodziło jej w dalszej drodze. Była teraz w Polsce. Kolejny raz. Przeszła
już całą Europę – wzdłuż i wszerz. Zwiedziła każdą stolicę danego państwa.
Zabiła w nich miliony demonów, oswobadzając ludzi z ich rządów. Teraz szła w
kierunku Gdańska. Stamtąd ma wyruszyć do Niemiec, Berlina.
Do
Gdańska doszła około godziny czternastej. Letnie słońce mocno przygrzewało. Nie
było ani krzty wiaterku. W powietrzu czuła morze. Jego fale, spienioną wodę,
nagrzany piasek. Nie miała chęci wchodzić na plażę. Przez ten jeden dzień miała
zamiar chodzić pomiędzy budynkami, a w szczególności wąskimi uliczkami i
ślepymi zaułkami. Żaden demon nie ujawniłby się w wielkim tłumie, ona także by
ich nie zabiła przy tylu świadkach. Idąc chodnikami widziała jak ludzie na nią
patrzą. Na pewno nie był to codzienny widok. Przechodząc koło nich czułą moc
demonów, lecz cóż miała zrobić? Przecież nie wyciągnie noża przy ludziach i go
nie zaatakuje. Oczywiście opętani cieszą się z jej pomocy, ale co mogą wiedzieć
zwykli ludzie? Nic.
Gdy
znalazła się w ślepym zaułku już miała wracać, gdy poczuła złą energię –
demony. I to nie jeden. Pomału się obróciła. Stały tam trzy bestie, które
całkowicie zagradzały jej drogę powrotną. Stała do nich bokiem, tylko głowa
odwrócona była w ich stronę. Jeden z nich miał ogień w oczach, a połowa twarzy
innego to czaszka. Całą trójka ruszyła na nią. Atakowali wszyscy na raz.
Uderzali ją pięściami, kopali. Aleksandra dzielnie tamowała wszystkie uderzenia.
W końcu znalazła czas i z rękawa płaszczu wydobyła sztylet, który trafił prosto
w serce potwora o płonących oczach. Padł na ziemię i zniknął, niczym duch.
Pozostali przybili ją do ściany i bili. Dziewczyna podskoczyła i obu uderzyła
obcasami w brzuch. Upadli, w miejscu kopnięcia zaczęła lać się krew. Już
przegrali, nie byli to najmocniejsze demony. Aleksandra miała dwa wyjścia.
Zostawić ich na męczarnie lub wbić noże w serca, aby odeszli do piekła. Była
ona dobroduszna, więc wybrała opcję drugą. Ciała zniknęły, lecz krew nadal
tworzyła ogromną kałużę.
W
trakcie wycierania noży usłyszała przeraźliwe krzyki mężczyzny. Bezzwłocznie
udała się tam. Wybiegła na chodnik pełen ludzi i odpychała ich nawet nie
przepraszając. Po paru metrach skręciła w boczną uliczkę, a następnie w ślepy
zaułek. Było tam mnóstwo drzwi do mieszkań. Najwidoczniej gdzieś tutaj
mężczyzna mieszkał i został zaatakowany. Ujrzała go skulonego w kącie, zakrywał
rękami głowę. Od razu poczuła znienawidzoną energię. W stronę chłopaka zbliżał
się demon we własnej postaci, najwidoczniej dopiero, co się przemienił. Jego
łuskowata skóra była pokryta przeźroczystą mazią. Ogromne ręce zakończone
długimi na dziesięć centymetrów pazurami. Bez wątpienia był to Koneplij.
Bezlitosny demon, który zabijał wszystko, co żyje, nie tylko ludzi.
Szła w ich stronę przyśpieszonym
krokiem. W pewnym momencie włożyła palce do ust i przeciągle zagwizdała.
Odwróciła uwagę demona. Była wystarczająco blisko, by nie zatrzymywać się i
uderzyć go prosto w szczękę. Tak zrobiła. Bestia odbiła się od ściany i znów
stanęła na nogach. Zanim jednak oprzytomniał Aleksandra uderzyła go nogą w bok
głowy. Upadł na ziemię. Szybko złapał ją za nogę i pociągnął. Dziewczyna
zrobiła salto i upadła na przykucnięte nogi.
- Nie ze mną te numery. –
powiedziała wstając.
Wcięła rozmach i uderzyła potwora
czubkiem buta prosto w głowę, jakby piłkę. Ta się urwała i wzbiła się w
powietrze. Upadła prosto przed chłopakiem, który patrzył osłupiony, a na widok
głowy krzykną. Z szyi sączył się śluz zamiast krwi. Aleksandra wzięła stalową
rurkę leżącą przy ścianie budynku i wbiła ją w serce demona. Zniknął razem z
głową.
- Cholera! – przeklęła
spojrzawszy na swojego buta. – Masz coś, aby wyczyścić ten śluz? – zwróciła się
do chłopaka.
- Ee… J… Jasne. – wyjąkał.
Chłopak wstał i ostrożnie
podszedł do jednych z drzwi budynku. Otworzył je, poczym zaprosił Aleksandrę do
wejścia. Ta ściągnęła buty i weszła do środka. Mieszkanie było niewielkie. Były
tam dwa pokoje: salon i sypialnia, oprócz tego jeszcze kuchnia i łazienka.
Drzwi salonu były zamknięte, chłopak wszedł go malutkiej kuchni, a dziewczyna
za nim. Usidła przy dwuosobowym stoliku. W kuchni była tylko kuchenka, lodówka
i szafeczki przyczepione do ściany. Wolnej przestrzeni było bardzo mało. Mężczyzna podał Alex starą szmatę. Dziewczyna
wzięła do ręki i spytała.
- Na pewno mogę jej użyć? Jeżeli
wytrę nią ten śluz, to nada się tylko do wywalenia.
- Możesz jej użyć, mam ich
jeszcze trochę. – odpowiedział jeszcze wstrząśnięty. – Kim ty jesteś?
- Nazywam się Aleksandra i jestem
łowcą demonów.
- Łowcą demonów? Nigdy o czymś
takim nie słyszałem. – odpowiedział zainteresowany przysiadając się do niej.
- Bo nikt o tym nie wie. –
odpowiedziała. – A teraz ty mi powiedz kim jesteś.
- Mam na imię Konrad. Jestem
malarzem.
- Jesteś malarzem i żyjesz tak
ubogo? – niedowierzała.
- Wszystkie pieniądze jakie
dostaję oddaję biednym. – odpowiedział z radością. – Niosę im wiarę. Wiarę na
nowe, lepsze życie, któro może się kiedyś takim stać.
Na te słowa Alex przestała wycierać
buta. Uważnie przyjrzała się Konradowi. Miał on czyste, brązowe włosy, zadbane.
Promienny, przyjemny uśmiech. W jego oczach było widać wiarę i nadzieję.
Uśmiechnięte i pełne życia o kolorze kocim.
- Pokaż mi ramię. – powiedziała
poważnie.
- Co?
- Pokaż mi ramię. – powtórzyła
rozkaz.
Chłopak nie patrzył na nią, jakby
powiedziała to w obcym języku. Szybko wyciągnęła nóż i przecięła chłopakowi
koszulkę. Ujrzała tam przeźroczysty tatuaż z różami.
- To jest blizna, czy tatuaż? –
zapytała nerwowo.
- To? Blizna. Wiem, wygląda jak
tatuaż, ale to blizna.
- Pokażesz mi swoje rysunki? –
zamieniła temat.
- Oczywiście! – ucieszył się.
Zaprowadził ją do zamkniętego
pokoju. Nie było w nim żadnych mebli. Nieco większy od kuchni. Na ścianach
wisiały szkice, rysunki, malowidła. Na podłodze stały pastele, ołówki, gumki,
kredki, strugaczki, a także farby. Wszystkie rysunki przedstawiały jeden temat
– róże.
- Skąpany w różach. – szepnęła
pod nosem.
- Co proszę?
- Nic, ładnie malujesz.
- Dzięki.
- Słuchaj, jeżeli chcesz to mogę
ci coś więcej opowiedzieć o moim zawodzie. – zaproponowała.
- Naturalnie, że chcę! Chodźmy do
kuchni. Chcesz herbatę?
- Nie, dziękuje. – odpowiedziała
gdy usiadła. – Więc chodzę po całej Europie i zabijam demony. Zwiedziłam wszystkie
większe miasta w każdym państwie. Lecz nie tylko o tym chcę ci powiedzieć. –
Konrad patrzył na nią zaciekawionym wzrokiem. – Jestem także powołaną. Polega
to na szukaniu chłopaka, o którym mówi proroctwo. I myślę, że ty nim jesteś. –
spojrzała mu prosto w oczy.
- Zaraz, ty mnie wkręcasz,
prawda? Gdzieś tutaj jest ukryta kamera? – zapytał śmiejąc się.
- Nie to nie! Nie mam zamiaru
patyczkować się z jakimś dzieciakiem! – wstała z krzesła.
- Nie czekaj! Ty mnie nie
nabierasz?
- A tamten demon to twoim zdaniem
żart?! – zapytała poważnie.
- Nie, ale co ja mam zrobić.
- Iść ze mną do Klasztoru Zakonu
Świętego Krzyża.
- Gdzie to jest?
- W samym sercu Amazonii. –
odpowiedziała najspokojniej w świecie.
- Ale to przecież daleko!
- Trudno, przejdziemy się. Więc
jak? Idziesz ze mną czy wolisz aby przyszło do ciebie więcej demonów?
- Idę.
Dziewczyna wstała z krzesła i
ubrała buty. Młody mężczyzna jak najszybciej pobiegł po torbę. Spakował do niej
czyste ubrania, swój rysownik, ołówek, strugaczkę i gumkę. Aleksandra spokojnie
czekała w białym przedpokoju. Nie spodziewała się, że pójdzie jej tak łatwo.
Widać, że chłopak łakną przygód i przeżyć. Oparta o ścianę bawiła się
sztyletem. Po półgodzinie Konrad znalazł się koło niej. W ręku trzymał brązowa
torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
Rozdział 1. Powołana (część 2)
Gdy wyszli z domu panowała już
noc. Chłopak na ten widok zaproponował nocleg u siebie, lecz Alex nie zgodziła
się. Bardzo jej się śpieszyło.
- Trzymaj się blisko mnie. W nocy
demony potrafią nieźle szaleć.
Jak zwykle ręce miała w swoim
staromodnym płaszczu. Szła spokojnym krokiem. Konrad aż wyrywał się aby przyśpieszyć,
ale ona na to nie pozwoliła. Tłumaczyła mu, że lepiej jest iść wolniej, a
dłużej, niż szybciej a krócej. I jeżeli będą szli szybciej, to szybciej się
zmęczą i będą śpiący. Nie mogła na to pozwolić.
- Musimy przejść co najmniej pięć
kilometrów. – odezwała się na koniec.
- Pięć kilometrów?! Ty sobie
chyba żartujesz!
- Nie, nie żartuję. Zamiast tyle
gadać radziłabym ci iść, bo ja potrafię wytrzymać tydzień bez snu.
Więcej pytań nie było. Konrad
szedł przy Alex cały czas. Tylko czasami coś powiedział pod nosem, ale ona nie
zwracała na to uwagi. Gdy wyszli z ruchliwego Gdańska dziewczyna na chwilę
zatrzymała się przy jednym z budynków. Wyciągnęła parę czerwonych cegieł i
wydobyła z dziury wojskowy plecak w moro.
- W którym roku ty się urodziłaś?
– zapytał Konrad.
- Ja bym raczej zadała pytanie
ile mam lat. – powiedziała obojętnie. – Ale, skoro lubisz matematykę. Urodziłam
się w roku 1687.
- Że co proszę? Czyli masz… 325
lat?! – wykrzykną z niedowierzenia po pewnym czasie.
- Dokładnie to mam jeszcze 324
lata, choć już za niedługo będę żyć trzy i ćwierć wieków. Co nie wierzysz,
prawda?
- Nie. Uważam, że łżesz.
- Więc skoro tak, to uważasz, że
demony to też kłamstwa? Myśl jak chcesz, lecz pamiętaj. Demony najbardziej
lubią przychodzić do tych, co w nich nie wierzą. Na tym skończyłam naszą
rozmowę. – ostrzegła.
Szli przez asfaltowe drogi, po
których przejeżdżało mnóstwo samochodów, chociaż dochodziła godzina pierwsza w
nocy. Aleksandra jak zwykle schowała ręce w kieszeniach płaszcza i szła swoim
spokojnym tempem. Nogi stawiała w linii prostej, jak prawdziwa modelka. Nie
rozglądała się, była odporna na wspaniałe uroki nocnego krajobrazu. Gdzie
świeciło milion gwiazd, a księżyc oświetlał wszystko na około. Łąki
przepełnione schowanym kwieciem zdawały się być spokojne, jakby nieśmiałe
czekały na coś wspaniałego. Konrad szedł za dziewczyną, leniwym i zmęczonym
chodem. Nogi rozrywał ból, czuł, że będzie miał zakwasy. Nigdy wcześniej tak
długo i dużo nie chodził. Dobrze, że wziął sobie wygodne buty, które ma pewno
go nie obetrą.
Niespodziewanie Aleksandra
zatrzymała się. Odwróciła się i spojrzała w niebo. Przejechała wzrokiem po paru
gwiazdozbiorach i zatrzymała swój wzrok na chłopaku.
- Mam dla ciebie dobre wiadomości.
– rzekła spokojnym głosem.– Tutaj przenocujemy. Mam nadzieję, że wziąłeś
rozkładany namiot.
- Ależ oczywiście! – odezwał się
żywo, kochał biwaki. Szczególnie spanie w namiotach lub pod gołym niebem. – Ile
przeszliśmy kilometrów?
- Dziesięć, minimum. – odezwała
się rozkładając wojskowy namiot.
- Co?! To znaczy, że mogliśmy iść
dwa razy krócej?! – znieruchomiał.
- Ależ oczywiście, ale widziałam
jaką jeszcze miałeś energię gdy przeszliśmy pięć kilometrów. Postanowiłam, że
lepiej przejść drugie tyle.
- Poznałem cię dzisiaj, a już mam
cię dość. – opowiedział obojętnie.
- Pomóc ci z tym namiotem? –
zapytała gdy skończyła rozkładać swój.
- Nie, dziękuję. – odpowiedział
nie przerywając pracy. – Słuchaj, a ty byłaś kiedyś w wojsku? – zapytał, gdy
także rozłożył swój.
- Byłam. Walczyłam podczas I
wojny światowej. Pomagałam Polsce odzyskać niepodległość, w końcu to moja
ojczyzna.
- Urodziłaś się w Polsce? A gdzie
dokładnie?
- Urodziłam się w Łańcucie. A
teraz dosyć tych pogawędek. Idź spać, bo jest godzina wpół do pierwszej, a
wstajemy najpóźniej o dziewiątej.
Alex zasunęła zamek od namiotu i
zasnęła spokojnym snem. Konrad zrobił to samo.
Następnego dnia chłopak obudził
się po godzinie dziewiątej. Jego wybawczyni już dawno wstała i spakowała się.
Gdy tylko wychylił się z namiotu, ujrzał jak granatowe oczy dziewczyny patrzą w
ziemię. Podszedł do niej nic nie mówiąc. Ta nawet nie drgnęła. Na trawie leżała
ogromna mapa całego świata. Nie była ona zwyczajna. Nie było na niej żadnych
nazwy, tylko kolory oddzielające wodę od lądu. Mapa ta była bardzo dokładna. Koło
niej widział także kilka mniejszych, poskładanych.
- Idziemy na wchód. Dojdziemy do
Japonii, przepłyniemy statkiem przez Ocean Spokojny do Ameryki Północnej, a
stamtąd do Amazonii. – mówił pokazując palcem odpowiednie państwa i kontynenty.
- A nie lepiej tutaj i stąd od
razu do Amazonii? Przez… to państwo będzie szybciej.
- To się proszę pana nazywa
Portugalia. I faktycznie będzie szybciej, ale ja dziękuję za tą drogę. Gdybym
była sama, to bym poszła. Jakieś trzy razy krótsza droga, ale skoro jestem z
tobą, to nie ma mowy. W tych trzech państwach, a dokładniej w Portugali,
Hiszpanii i Maroko aż roi się od demonów. Dlatego w tych okolicach jestem
najczęściej.
- A nie możemy przez Morze
Bałtyckie, potem przez Atlantyk i do Amazonii?
- Nie. W brew pozorom zajmie nam
to jeszcze dłużej niż na wschód. Sztormy, fale, a także potwory morskie.
Idziemy na wschód i koniec. – oznajmiła stanowczo, nie miała zamiaru ustąpić.
- Nad czym się tak zastanawiasz?
– zapytał po pewnym czasie.
- Jaką drogę wybrać? Mamy trzy
możliwości. Przez Rosję, Litwę, Łotwę i dalej do Rosji, przez Rosję, Litwę,
Białoruś i dalej do Rosji oraz przez Białoruś i do Rosji. Hm… Ale zawsze możemy
ominąć mniejszą Rosję. No nic. Najszybciej będzie idąc przy granicach. Wiem, ja
zawsze mam problemy, ale w każdym państwie żyją inne demony.
Dziewczyna złożyła mapę i razem z
pozostałymi umieściła je w plecaku.
- Mogę ci mówić Olka? –zapytał
niespodziewanie.
- Nigdy nie waż się do mnie mówić
Olka, jasne? Najwyżej Alex. – syknęła niemiło przez zęby.
- Mam nadzieję, że wziąłeś ze
sobą wygodne buty, który cię nie obetrą i się nie zniszczą. Jest godzina… –
dziewczyna spojrzała na słońce. – za dwadzieścia dziesiąta. Będziemy szli do
dwunastej, w tedy zrobimy sobie przerwę. Będziesz mógł coś zjeść.
- Przejmujesz się o moje buty, a
pewnie twoje obcasiki nie wytrzymają nawet całego dnia. – mrukną pod nosem.
- Słuchaj, mam te buty od trzech
lat, codziennie mam je na sobie i codziennie chodzę w nich minimum dwanaście
godzin. To są specjalne buty i jeżeli jeszcze raz usłyszę, że coś podobnego
mówisz, to obiecuję, będziesz miał drugą bliznę, tylko że na policzku. –
powiedziała rozzłoszczona i wyciągnęła nóż dla lepszego efektu.
Nie spoglądając na niego ruszyła
w dalszą drogę. Ten po chwili namysłu dogonił ją i zaczął zadawać kolejne
pytania.
- Czekaj, a to jest tak, że ty
chodzisz sobie po świecie i zabijasz demony gołymi rękami?
- Ależ oczywiście, że nie. Mam
najprzeróżniejsze sztylety, noże i wiele innych broni ukrytych w całym moim
ubraniu.
- Naprawdę? I to cię nie kuje ani
nic?
- Naturalnie, że nie. Jeżeli
potrafi się tym obsługiwać to nic nie jest.
- Ale…
- Za dużo pytań. – powiedziała
lodowatym tonem.
Konrad uciszył się. Szedł przy
łowczyni spoglądając na nią od czasu do czasu. Granatowe oczy błyszczały, jak
diamenty. Przy każdym spojrzeniu wyciągał nowe wnioski. W końcu je zebrał i
podsumował. Wszyło na to, że jest bardzo ładna. Ma piękne oczy, cerę i wszystko
w niej jest ładne. Porusza się z gracją i jak modelka. Jest odważna i mądra. Ma
w sobie coś, co czyni ją wyjątkową.
Słońce coraz mocniej grzało.
Około godziny jedenastej osiągnęło temperaturę powyżej dwudziesty stopni
Celsjusza. Czarny asfalt nagrzał się i w niektórych miejscach zaczął się
roztapiać. Niebo było niebieskie z paroma białymi obłoczkami. Były one
niekształtne i puszyste. Nie zapowiadało się na jakikolwiek deszczyk.
Aleksandra od razu wybiła to z głowy Konradowi. Ten na tą wieść posmutniał i
jeszcze bardziej zwolnił tępo. Szedł już bardzo powoli, lekko zgarbiony i
zdyszany.
- Zrobimy sobie przerwę? –
zapytał.
- Nie. Zostało jeszcze pięć
minut. Idziemy dalej. – powiedziała niewzruszona.
- Mamy iść dokładnie co do
minuty?! – był gotowy do kłótni, aż się wyprostował i rzekł żywo.
- Tak.
I nie kłóć się ze mną, bo jak zechcę to możemy iść kolejną godzinę.
Chłopak
westchną. Jak najbardziej mógł się kłócić, uwierzcie mi. Lecz nie miał szans z
tą dziewczyną. Była ona zbyt doświadczona i nie mógł jej niczego udowodnić, co
by dało mu przewagę nad nią. Nie tracił jednak nadziei. Przed nim jeszcze dużo
drogi, w tym czasie może się wszystko zdarzyć.
Punktualnie
o dwunastej dziewczyna zatrzymała się i zeszła z drogi. Ściągnęła plecak i
niedbale rzucił go na trawę. Usiadła pod rozłożystym orzechem, zaplotła ręce za
głową i położyła ją na nich. Następnie wyciągnęła nogi i założyła jedną, na
drugą. Zamknęła powieki i odpoczywała w spokoju. Chłopak patrzył na nią krzywo.
- Masz
zamiar zrobić sobie przerwę czy idziemy dalej? – zapytała nie otwierając oczu.
-
Robię, robię. – rzucił niedbale i zaczął wyciągać prowiant z plecaka.
Miał
przy sobie dużo wody, bardzo mądrze zrobił. Pierwsze, co spakował to właśnie
ją. Wyciągnął także batoniki energetyczne. Alex w głębi duszy śmiała się. Co on
może zrobić z tymi batonikami? Będzie musiała zadbać o jedzenie dla ich dwojga.
- Skończyłeś
już? – zapytała po godzinie.
- Już
dawno! – odpowiedział rozpromieniony, lecz ta nie odwzajemniła uśmiechu. – A
wracając do wczorajszego tematu. Urodziłaś się w Łańcucie, tak? I kim tam
byłaś? Chodzi mi, że chłopką, mieszczanką i tak dalej.
- Co, chciałoby
się. Byłam szlachcianką. Widziałeś pałac w Łańcucie?
-
Jasne, że tak! Ale nie miałem okazji go zwiedzić. – odrzekł smętnie.
-
Właśnie tam się urodziłam.
-
Naprawdę? Jejku, to jest wspaniały pałac. Zawsze się zastanawiałem jak to jest
mieszkać tam.
-
Okropnie, tyle ci powiem. Tylko słyszałam regułki od piastunek: nie rób tego,
nie wolno ci tamtego, zachowuj się jak dama, broda do góry, wyprostuj się.
Można oszaleć. I tak ich nie słuchałam, chodziłam swoimi drogami. – uśmiechnęła
się pod nosem.
- To
znaczy, że co robiłaś?
-
Jeździłam konno, bawiłam się mieczami, bawiłam się z chłopcami, nie z
dziewczynkami.
- I
tyle?
-
Oczywiście, że nie. Co ty sobie myślisz? Znalazło się tam także uciekanie z
domu od czasu do czasu, obrażenie jakiegoś szlachcica. – w tedy zaśmiała się na
głos.
- Co? –
zapytał odwzajemniając śmiech.
-
Pamiętam, jak miałam dwanaście lat. Ja i moja rodzina byliśmy na odwiedzinach u
króla Augusta II Mocnego. To było dobre. – rozmarzyła się.
-
Opowiedz, proszę.
- Moi
rodzice pojechali tam, aby załatwić jakieś ważne sprawy, nie pamiętam co do
było. Nie chcieli mnie zostawić samej z piastunkami. Wiedzieli, że mogło to by
się źle skończyć. Więc postanowili mnie wziąć ze sobą. Usiadłam przy jednym
stole z samym królem i jego synem, a to i tak nie zrobiło dla mnie wrażenia.
Zaczął wychwalać moją urodę. Powiem ci, że siedziałam oburzona. W końcu
powiedział, że chciałby abym została żoną syna jego kuzyna. W tedy wybuchłam. Z
głośnym trzaskiem wstałam od stołu i chciałam wyjść, lecz ani on, ani moi
rodzinie nie pozwolili mi. Straż stanęła mi na drodze. Byłam w tedy mała i
bezbronna, więc nie było mowy przepychania się z nimi. Ze złości ściągnęłam
rękawiczkę, jaką miałam na dłoni i rzuciłam przed króla.
-
Rękawiczkę? – zmarszczył brwi.
- Co ty
historii się nie uczyłeś? Gdy jakiś rycerz rzuci rękawicę przed kogoś, znaczy
to, że wyzwany go na pojedynek. Ja to zrobiłam. Na początku moi rodzice się
oburzyli, a król się roześmiał i kazał podać mi rękawiczkę. Lecz ja jeszcze raz
rzuciłam ją przed króla i powiedziałam: „Wyzywam się na pojedynek. Nikt nie
będzie mówił za kogo mam wyjść!”. Król nie przyjął pojedynku, lecz jego syn.
Odbył się on tego samego dnia o zachodzie słońca. Och… Co tam się działo. Na
początku był dla mnie bardzo łaskawy, bawił się ze mną. Ale ja tylko robiłam
sobie rozgrzewkę. W końcu mocno uderzyłam go nogą i się przewrócił. A w tedy
zaczęła się walka nie na żarty.
- I co,
i co? Kto wygrał? – zapytał z oczami błyszczącymi od ciekawości i podniecenia.
-
Oczywiście ja, ale nasza walka trwała ponad pół godziny. Oboje byliśmy bardzo
zmęczeni. Udało mi się. Wiesz jak byłam z tego dumna? Och… Nawet krzyki moich
rodziców nie zepsuły mi humoru. A potem wywalili mnie z domu.
- Co?!
– krzyknął niespodziewanie.
- Tak.
Następnego dnia powiedzieli mi, że już nie mają córki. Pewnie spodziewali się,
że rozpłaczę i będę błagać o przebaczenie. Ale ja spojrzałam na nich obojętnie
i wzruszyłam ramionami. Nic nie biorąc ze sobą, od razu wyszłam. Na pewno byli
zszokowani.
-
Spotkałaś ich jeszcze kiedyś?
- O
tak. Było to siedem lat później. Miałam w tedy dziewiętnaście i trochę
doświadczenia. Byłam w okolicznej wiosce. Usłyszałam ich krzyki, nikt im nie
pomógł, tylko ja. Pokonałam tego demona. Spojrzałam im w twarze, a matka
rozpoznawszy mnie rzuciła mi się na szyję. Mówiła, że jestem jej ukochaną
córką, co ona by beze mnie zrobiła, że mnie kocha. A ja szorstko ode pchałam ją
i powiedziałam: „Ja nie mam rodziców”. I odeszłam. Słyszałam, jak ojciec mówił,
że żałuje iż nie pobiegł w tedy za mną i nie zatrzymał mnie.
- Nie
żałujesz swojej decyzji?
-
Jasne, że nie. Nigdy do tej pory niczego nie żałowałam. No, może oprócz jednej
rzeczy, ale nie opowiem ci jej. Musimy iść.
Oboje
podnieśli się. Wzięli swoje plecaki i ruszyli w stronę wschodu.
Temperatura
nagle się obniżyła. Samochody przestały jeździć przez asfaltową, bardzo gorącą
drogę. Dziewczyna zatrzymała się i w myślach przeglądała wszystkich demonów
jakich zabiła. W końcu trafiła na odpowiedniego. Jego pojawienie się sprawia,
że temperatura powietrza gwałtownie się obniża, ludziom odechciewa się iść bądź
jechać w jego stronę, oraz pojawienie się gęstego zachmurzenia.
Zachmurzenia
nie było. To znaczy, że jest bardzo daleko. Nasza bohaterka zamiast iść w
stronę demona, ruszyła dalej, jak gdyby nic się nie stało. Młody mężczyzna miał
coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nikt by nie chciał
w takiej sytuacji kłócić się z łowczynią demonów, w szczególności taką jak ona.
Wystarczyło jedno słowo nie tak, a gotowa posunąć się dalej niż każdy inny człowiek.
Za nimi zaczęły pojawiać się gęste, szare chmury. Wyglądały jak stado
rozpędzonych koni, gdzie każdy chce dogonić drugiego. Ścigały się nie znając
umiaru, już zawisły nad ich głowami. Ciężkie i nieprzyjazne. Aleksandra nie
zwracała na to uwagi, tylko lekko przyśpieszyła kroku. Szła coraz szybciej i
szybciej. Stawiała małe, lecz szybkie kroki.
-
Dlaczego nie idziesz zabić tego demona? – zapytał doganiając ją.
- Skąd
wiesz, że to demon?
- To
logiczne. Przecież pogoda nie mogła tak nagle się zmienić w sposób naturalny.
-
Radziłabym ci przyśpieszyć. W pobliżu znajduje się drugi demon, za nie długo
się spotkają, a w tedy będzie niezła jadka. Oba same się pozabijają. Ruszaj
się! One są szybsze niż my. Zanim się zorientujesz, a będą walczyć przy tobie,
a w tedy nie będzie miło.
Rozdział 1: Powołana cz. 3
Alex
wyciągnęła ręce z płaszcza i zaczęła pomału biec. Chłopak zrobił to samo.
Łowczyni była bardzo mądra i od razu wyczuła, że chłopak chce się przed nią
popisać szybkością. Postanowiła to wykorzystać i jeszcze bardziej
przyśpieszyła. Konrad nie dawał za wygraną, w mgnieniu oka dogonił ją i wyszedł
na prowadzenie. Lecz nie wiedział, że ponad trzystuletnia dziewczyna ma we krwi
szybkość. Zanim się obejrzał, a wyrównała z nim krok.
-
Ścigamy się do najbliższego miasta. Będzie ono za jakiś kilometr. Wystarczy, że
będziesz biegł tą drogą. Jeżeli będziesz szybszy niż ja, dostaniesz ode mnie
coś ciekawego.
-
Zgoda, to widzimy się na mecie. - odpowiedział radośnie.
Chłopak
biegł najszybciej jak potrafił. Miał wyćwiczoną kondycję i był pewien swojej
wygranej. Dziewczyna uśmiechnęła się i rzekła sobie w myślach, że jest bardzo
dobry, jak na dwudziesto dwu latka.
Jednak
jego szczęście nie trwało długo. Już po paru minutach Aleksandra dogoniła go. Była
szybsza, więc w niedługim czasie znalazł się daleko w tyle. Dziewczyna dobiegła
pierwsza do miasta, a właściwie zatrzymała się przed nim. Konrad nie poddawał
się aż do samego końca. Gdy się zatrzymał był cały zmęczony. Ból rozrywał mu
uda, oddech był głęboki, szybki i nierówny. Po jego czole zjeżdżały grube
krople potu i skapywały na zieloną, lekko zżółkłą trawę.
- Nie
siadaj. - rozkazała, gdy chłopak chciał to zrobić. - To szkodzi na serce.
Dopiero
teraz zauważył, że znów przybrała swoją pozycję. Czyli ręce w kieszeniach
płaszcza i nogi w lekki rozkroku. Oddech miała równy i spokojny. Nikt by nie
spostrzegł, że dopiero co biegła kilometr i to bardzo szybko. Młody mężczyzna
był pod wielkim wrażeniem.
- Jak
tyś to zrobiła, że tyle biegłaś, a nie widać tego po tobie? - zapytał łapiąc
głęboki oddech, co drugie słowo.
- Żyję ponad trzysta lat. Takie coś to dla mnie to nic.
I tak nie dałam z siebie wszystkiego. Gdy miałam piętnaście lat, to tak
biegałam. Demony są już daleko za nami. Oba zmieniły kierunek, więc już nam nie
zagrażają. - dodała później.
- Czyli nici z mojej nagrody?
- Ech... No dobrze. Masz. - rzuciła mu coś złotego i okrągłego.
- Co to jest? - zapytał oglądając to.
- To broszka Jana III Sobieskiego. Jest ona warta z kilka, może kilkanaście
tysięcy. Ale pilnuj jej jak oczka w głowie.
- Jej! Jaki czad! Dzięki! - ucieszył się.
- Dobra, choć już. Szkoda mi czasu. - odpowiedziała lodowato.
Znaleźli się w mieście, którego Aleksandra nie zapamiętała. Może tutaj
była, może nie? Nie jest do końca pewna. Była w wielu miastach na świecie. A to
nie należało do największych, wręcz przeciwnie. Szare, pozbawione radości
budynki, popękane ściany, z których odpada tynk. Wielkie płyty chodnikowe
popękane i odstające. Można by sobie na nich skręcić kostkę. Samochodów było
tam mało, choć ludzi znacznie więcej. Dziurawe drogi bez sygnalizacji
świetlnych, pasy ledwo widoczne, przez co ludzie omijają je z daleka. Bezdomni
siedzieli w starych zaułkach, pomiędzy pudłami.
Oboje przechodzili obojętnie koło żebraków i ludzi patrzących na nich
krzywo. Niespodziewanie dziewczyna zatrzymała się. Cofnęła o dwa kroki i
spojrzała przez zakurzoną szybę. Była to restauracja, lecz bardzo stara.
Bardziej przypominała karczmę, gdzie podawano samo piwo i co chwilę urządzane
były bójki. W tej restauracji podawano więcej niż alkohol, ale mężczyźni tylko
to kupowali. Było to miejsce ucieczki panów przed domowymi obowiązkami i
awantur z małżonkami.
Na końcu sali siedział mężczyzna z czarnym zarostem i czarnymi włosami.
Śmiał się pokazując żółte zęby i srebrne plomby. Małe, brązowe oczy odbijały
światło zaćmionych lamp. Przed nim stał wielki kufel z złocistym piwem.
Najwidoczniej świetnie się bawił w towarzystwie pulchnego towarzysza.
Oczy dziewczyny zabłysnęły, a kąciki ust drgnęły do uśmiechu. Nakazała
zatrzymać się chłopakowi. Ten posłusznie do niej podszedł i czekał na
wyjaśnienia, lecz ich nie usłyszał. Nie zapowiadając weszła do środka.
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a wszyscy zwrócili się w jej
stronę. Aleksandra weszła do środka z łobuzerskim uśmiechem. Stanęła w lekkim
rozkroku i strzeliła palcami od pieści. Mężczyzna na końcu sali głośno przełkną
ślinę i zbladł jak papier. Nie mógł się ruszyć, szczęka mu drgała, jakby miał
się rozpłakać. Dziewczyna spokojnym krokiem podeszła do niego. Stanęła nad nim,
a on automatycznie podniósł się. Spojrzała mu w oczy.
- Czas wyrównać rachunki. - powiedziała zafascynowana.
- No co ty. Aleksandra, przestań. Przecież to było bardzo dawno. Nie
zapomniałaś jeszcze?
- Powiem ci, że jestem bardzo rzadkim typem człowieka. Potrafię ukrywać
swoją złość przez dziesiątki lat, a potem niespodziewanie zemścić się.
W tedy dziewczyna podniosła go za kołnierz i przerzuciła za siebie.
Czarnowłosy mężczyzna upadł na ziemię, jak długi. Z powodu bólu, nie mógł się
ruszyć. W tedy ona podeszła do niego i postawiła mu nogę na klatce pirsiowej.
Jej obcas wbijał mu się w splot. Oparła się o tę nogę i zauważyła w oczach
mężczyzny łzy.
- No powiedz mi, co o mnie mówiłeś? - zapytał nie przestając naciskać.
- Nic. - odpowiedział niewyraźnie.
- Jestem innego zdania. Przechwalałeś się, jaki to ty jesteś wielki. Że nic
i nikt nie jest ci straszny. Jesteś niepokonany. A tym czasie przyszła dziewczyna
i pokonała się jednym, beznadziejnym ruchem dłoni.
- Proszę, nie rób mi nic złego! - płakał, a ona patrzyła na niego bez
litości.
- Ja? Ja ci nic nie zrobię. Przyszłam tylko po moją własność. - powiedziała
i przecięła mężczyźnie bluzkę.
Na szyi spoczywał srebrny łańcuch, a na jego końcu brązowy woreczek.
Dziewczyna oderwała go, poczym wzięła nogę z jego klaty i wyszła. Wszyscy
patrzyli na miejsce, gdzie widzieli ją po raz ostatni.
- Co to było?! - zapytał Konrad.
- Musiałam odebrać swoją własność. - odpowiedziała niewzruszona.
- Ale żeby tak go straszyć?
- To jest zwykły łajdak i
alkoholik. A to coś, czego nie powinien nigdy na oczy widzieć. - podrzuciła
woreczek do góry i złapała.
- A co to takiego?
- Nie interesuj się.
Najważniejsze, żebyś wiedział, iż należy do mnie. Nigdy nie należało do niego.
Chodźmy.
Aleksandra miała w planie tego
samego dnia przejść co najmniej trzydzieści kilometrów i zatrzymać się w jakimś
kościele bądź motelu. Jej planu niestety zostały zrujnowane gdyż po przejściu
pięciu kilometrów od miasta zaczął padać ulewny deszcz. Razem z Konradem
nieopodal znaleźli niegłęboką jaskinię. Ukryli się w niej w samą porę, ponieważ
zaraz potem z nieba zaczęły zlatywać wielkie, białe kuleczki - grad.
Jaskinia była wilgotna i
opuszczona. Znajdowała się ukryta pomiędzy gęsto usadzonymi drzewami.
Aleksandra z trudnością ją zauważyła. Dziewczyna rozłożyła na posadzce koc i
oboje mogli spokojnie usiąść. Na zewnątrz było bardzo jasno. Deszcz padał z
bialutkich chmurek, a gdy osłabł promienie słoneczne odbijały się od kropli i
tworzyły zjawisko tęczy. Dziewczyna wraz chłopakiem nadal siedzieli w jaskini.
- Słuchaj, a co się stanie, gdy
spotkamy jakiegoś demona? - zagadną.
- Ja to, co? Zabiję go.
- Ale jeżeli mnie napadnie?
- Hm… W sumie masz rację. -
odpowiedziała w zamyśleniu. - Dobra, no to wstawaj. Pokażę ci trochę kombinacji
samoobrony.
Było tam wystarczająco dużo
miejsca na ćwiczenia. Łowczyni nauczyła go jak skutecznie odeprzeć czyjś atak.
Pokazała obronę przez zaatakowanie z przodu, z tyłu oraz po bokach. Chłopak
bardzo szybko zrozumiał, o co chodzi. Szło mu to sprawnie, lecz bał się, że nie
da rady wykorzystać tego w praktyce.
Ćwiczyli aż deszcz nie przestał
padać. Gdy słońce zaświeciło jeszcze mocniej, a tęcza zniknęła, wyszli z
jaskini. Zbliżał się zmrok. Konrad był bardzo głodny, Alex także już bardzo
długo nie jadła.
- Co będziemy jeść? Chyba nie
będziemy szukać teraz jakiegoś miasta. - odrzekł zniechęcony.
- Spokojnie, upoluję coś. -
uśmiechnęła się blado.
Wytęża słuch, cicho podchodzi,
dalej nasłuchuje. Usłyszała coś. To na pewno zając. Bezszelestnie zbliża się do
niego, niczym jego cień w promieniach zachodzącego słońca. Wyciąga sztylet i
celuje w zwierzę. Nic nie słychać, tylko ciche złamanie gałązek. Ostrze trafiło
w sam środek serca. Nie żyje i teraz leży pomiędzy zakrwawionymi gałązkami i
liśćmi. Dziewczyna bierze go za nogi i zanosi do miejsca ich obozu. Zastaje tam
już rozłożone namioty i rozpalone ognisko. Przy ognisku są dwa płaskie
kamienie. W sam raz do siadania. Alex nie pokazuje chłopakowi zająca. Zanim
jeszcze wyruszyła na polowanie oznajmił jej, że nie cierpi widoku krwi.
Po obdarciu go ze skóry i futra
dziewczyna odpowiednio go przyrządziła. Mięso nabiła na patyk i ułożyła nad
ogniem. Chwilę później z namiotu wyszedł Konrad i poczuł wspaniałą woń
pieczonego mięsa. Na początku trochę się brzydził, lecz mu przeszło. Aleksandra
na namową Konrada znalazła kałużę, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć od czasu
deszczu i umyła tam ręce skąpane we krwi zwierzęcia. Nie przeszkadzała jej ta
krew, ale chłopak groził, że jest mu niedobrze.
- I jak, smakuje? - zapytała gdy
chłopak wziął pierwszego kęsa.
- To jest przepyszne! - krzyknął
uradowany.
- Cieszę się. - odpowiedziała z
lekką satysfakcją.
- I pomyśleć, że tak się tego
brzydziłem. - rzekł sam do siebie.
- Zawsze mówisz sam do siebie? -
zapytała nagle.
- Ee… Czasami. Nigdy nie mam się
do kogo odezwać, więc myślę na głos. - odpowiedział zmieszany.
- Ciekawe. - rzekła krótko. -
Lepiej chodźmy już spać. Jutro chcę nadrobić zaległą drogę, więc szybko musisz
wstać, jakby co to cię obudzę.
Super opowiadanie!//Elsa (WB) ;)
OdpowiedzUsuń