Mityczna opowieść

Rozdział 1


                W słonecznym sadzie, pomiędzy jabłoniami i orzechami, była mała chatka. Większą część wakacji mieszkał tam dziewiętnastoletni chłopak - Michał. Bardzo często przyjeżdżała do niego ulubiona kuzynka - Aleksandra. Razem spędzali sporo czasu. Bardzo się lubili, od najmłodszych lat byli najlepszymi przyjaciółmi. Na działce jego rodziców czuli się wolni. Nieustannie byli w ruchy, wspinali się po drzewach, biegali, śmieli się. Pracowali trochę pielęgnując drzewa, kosząc trawę i zbierając jabłka i inne owoce. Krótko mówiąc, zachowywali się tam, jak dzieci.
                Pewnego dnia, gdy na dworze padał gęsty deszcz, nudzili się. W domku nie było, co robić. Nie mieli książek, gier czy urządzeń elektrycznych. Odcięci od cywilizacji. Kursowali od jednego pokoju do drugiego, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu spotkali się w malutkim saloniku. Usiedli przy stole, a w tedy dziewczyna zaproponowała, aby każdy z nich napisał opis. Opis drugiej osoby.
                - No, to ja pierwsza. - oznajmiła Aleksandra, gdy skończyła. - Michał jest ciekawym mężczyzną o niespotykanej, ciemniejszej karnacji. Jego oczy mają świetny odcień - ciemna zieleń. Wesoły uśmiech, sympatyczny wyraz twarzy, ale często jego wyraz twarzy przypomina bujanie w obłokach. Jest realistą. Nie wierzy w przesądy, powiedzenia, magię czy miłość. Zakochany w sobie, tylko czasami można stwierdzić objawy przyjaźni. Ogólnie jest ruchliwy i przy mnie bardzo wesoły. Lubi się wygłupiać i śmiać wraz ze mną. Uważa się za szczęściarza mając taką kuzynkę jak ja. Blond włosy wyglądają super i podkreślają kolor jego oczu. Bardzo ciężko jest go namówić do wyjścia, do ludzi. Nie lubi tłumów ani imprez. Woli uczyć się w domu, gdzie panuje cisza i spokój. Kocha przyjeżdżać na działkę swoich rodziców. Jest tutaj sobą. Lubi także zbierać owce, a potem przyrządzać z nich wyśmienite napoje bądź desery. Świetny jest z języka polskiego. Pisze bardzo ciekawie, ma duży zasób słów, ortografię ma opanowaną do perfekcji.
                - Za długie to, to nie było. - zaśmiał się chłopak. - Teraz moja kolej. Aleksandra to pełna życia nastolatka. Jest piękna i urodziwa. Nie zachowuje się jak inne dziewczyny, jest nadzwyczajna. Jaśniutkie blond włosy ciekawie kontrastują ze złotymi oczyma. Jej uśmiech jest zaraźliwy. Pełna życia i energii. Żyje w świecie fantazji. Kocha się w historii, szczególnie w mitologii. Przeczytała wiele książek opowiadających o niej. Zna każdy mit ze szczegółami. Jest waleczna, jej hobby to sztuki walk i w ogóle sporty. Jest w nich najlepsza. Bardzo szybka, zwinna, silna. Prawdziwa poszukiwaczka przygód. Jest ciekawa świata. Nigdy się nie zakochała, czeka na swojego księcia z bajki, który zabierze ją do magicznego świata. Nie lubi imprez, ale dobrze odnajduje się w społeczeństwie. Jest uparta i bardzo mądra. Potrafi docenić prawdziwy talent, piękno i czyjeś starania. Jest wyrozumiała i nigdy nie zwraca uwagi na wygląd zewnętrzny, lecz na wewnętrzny. Jej ulubionym zajęciem po za sportem są książki. Potrafi je czytać na okrągło. Lubi zwierzęta, ale nie wariuje na ich punkcie. One także ja lubią. Potrafi zaskakiwać ludzi. Choć znamy się już osiemnaście lat to i tak każdego dnia dowiaduję się o niej czegoś nowego. Nie potrafi usiedzieć na miejscu, cały czas musi być czymś zajęta. Nie lubi prac domowych. Mówi, że nigdy nie będzie sprzątać, gotować czy robić za służącą. Nie cierpi technologii. Potrafi docenić piękno przyrody i kocha ją.
                - Moje było ciekawsze. - zaśmiała się.
                - I tak pisałem to na szybko, więc… Nie dałem akapitów, mogłem się znacznie ciekawie rozpisać, ale nie chciało mi się.
                - Ta… Jasne. - zaśmiała się.



Rozdział 2

W słoneczny poniedziałek oboje wyszli na dwór z samego rana. Wspinali się po drzewach i wyznaczali różne zadania. Świetnie się bawili. Nie zauważyli, że chłodny poranek zmienił się w upalne popołudnie. Aleksandra została sama, ponieważ Michał poszedł zrobić coś do jedzenia. Szła wśród delikatnego szumu liści, słońce miała za plecami. Nie wiedziała gdzie idzie, byle przed siebie. Znalazła się na drugim końcu wielohektarowego sadu. Panowała tam przyjemna cisza. Tak rzadko spotykana w tych czasach. Beztrosko obchodziła konary drzewa.
                Pomiędzy wyćwierkiwanymi nutami ptaków usłyszała inny dźwięk, podobny. Ktoś gwizdał. Wbijał się w rytm ptasich głosów i tworzył z nimi cudną piosenkę. Melodia była smutna, lecz od czasu do czasu weselsza. Poszła w stronę dźwięku. Przy jednym z drzewa zauważyła młodego chłopaka. Miał czarne włosy i brązowe oczy. Na sobie miał garnitur. Odpięta marynarka niedbale rozchodziła się na boki. Biała koszula, lekko pomięta, luźno przylegała go jego ciała. Czerwony krawat tworzył na jego szyi luźną pętlę, a końcówki swobodnie spadały na koszulę.
                - Kim jesteś? To teren prywatny. - oznajmiła nagle, a on przestał gwizdać.
                - Przychodzę tu każdego lata. - odpowiedział nie spojrzawszy na nią.
                - Po co? – zainteresowała się.
                - Aby podziwiać piękno, jakie przybywa tu o tej porze. - spojrzał na nią pięknymi, brązowymi oczyma.
                - Tak, sad o tej porze roku jest wspaniały. Tak tu cicho, tak spokojnie, tak pięknie. Nie to co w mieście, gdzie słychać tylko samochody i telewizor.
                - Nie lubisz technologii? - zdziwił się.
                - Nie. Jest ona zbyt rozwinięta, zbyt wciąga ludzi i nie wypuszcza ze swoich szponów. Chciałabym żyć w średniowieczu lub w starożytności. - rozmarzyła się.
                - Ale masz rację, sad o tej porze jest naprawdę piękny. - zmienił temat.
                - Wiesz, że większość z tych drzew pamięta jeszcze starożytność?
                - Kto ci to powiedział? - w jego głosie było można usłyszeć złość.
                - Nikt, czuję to. To niezwykłe, ale wystarczy, że dotknę jakiejś rośliny, a wiem jak długo żyje.
                - Aleksandra! - usłyszeli donośny głos Michała.
                - Musisz już iść. - odezwał się chłopak za jej plecami.
                Dziewczyna chciała odpowiedzieć „Pa”, lecz gdy się odwróciła, nie było go tam. Zmarszczyła brwi, ale musiała już iść do Michała. Nie opowiedziała mu o chłopaku. Wiedziała, że jej kuzyn jest impulsywny i mógł przez cały dzień chodzić i szukać tego chłopaka. W najgorszym przypadku zrobić mu krzywdę.
                Następnego dnia od rana byli na polu. Ale Aleksandra cały czas chodziła zamyślona. Myślała o tajemniczym chłopaku, którego spotkała. Jak to możliwe, że tak szybko zniknął? W jej głowie kłębiło się coraz więcej pytań tego rodzaju. Chłopak był owiany tajemnicą i podobało jej się to. Dziewczyna nie zwracała uwagi na słowa, które wypowiadał Michał.
                - Hej! Możesz się wreszcie obudzić! Cały dzień chodzisz zamyślona! - wypowiedział z wyrzutem.
                - Nie rozumiem, o co ci chodzi! To moje sprawy, o czym myślę i mam do tego prawo! Nie musisz od razu skakać do mnie! - rozzłościła się.
                - Tak. Tylko, że to nie ja chodzę cały dzień zamyślony i nie słucham innych! Chodzisz pomiędzy drzewami jak obłąkana.
                - Odwal się ode mnie! To moja sprawa gdzie i kiedy chodzę! Mam osiemnaście lat, więc mogę!
                - Skoro tak, tak wynoś się! Idź szlajać się gdzie indziej! Nie mam ochoty widzieć cię do końca tego dnia! - poszedł w stronę domku.
                Aleksandra westchnęła i udała się w stronę przeciwną. Szła rozzłoszczona, nie mogła się rozluźnić. Od czasu do czasu mocno uderzyła butem w ziemię, a jej grudki odbijały się na wszystkie strony. Drzewa straciły swój dawny urok. Nie słyszała także kojącego śpiewu ptaków, nie czuła podmuchów wiatrów i nie widziała szeleszczących listków. Całe jej życie nagle straciło barwy. Stała się odporna na otaczające ją piękno. Myślała tylko o jednym - aby odejść jak najdalej stąd.
                W końcu zatrzymała się przy wielkim drzewie. Nie spojrzała w górę, tylko westchnęła spokojnie. W tedy szara rzeczywistość przybrała barwy pięknej bajki. Znów słyszała ptaki, liście, wiatr. Oparłszy się o drzewo myślała na głos.
                - Może zbyt dużo czasu spędzamy ze sobą? Zaczęliśmy się już nudzić razem i dochodzi pomiędzy nami do coraz większych konfliktów. Zdarza się to coraz częściej i jest coraz groźniej. Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie, jak rozłączymy się na dłuższy czas. Tak, tak będzie najlepiej. Jutro zacznę się pakować. Wyjadę stąd. - cichutko westchnęła.
                Jej serce znów ograną smutek. Zwróciła się w stronę swojego poprzedniego kierunku i dalej szła na oślep pomiędzy drzewami i kwiatami. Lecz nie wiedziała, że na tym samym drzewie, pomiędzy rozłożystymi gałęziami, stał chłopak. W milczeniu słuchał wszystkiego, co mówiła dziewczyna, a następnie patrzył, jak odchodzi. Najwidoczniej nie miał zamiaru ujawniać się. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy zeskoczył z drzewa. Dzisiejszego dnia miał na sobie elegancką kamizelkę bez rękawów, a pod spodem szarą koszulę. Koszula była podciągnięta pod same łokcie. Spodnie i buty były z garnituru.
                Aleksandra po dłuższym czasie zatrzymała się. Nie mogła wciąż iść do przodu. W tedy podniosła wzrok z ziemi. Przed nią rozpostarł się widok, jakiego w całym swoim życiu jeszcze nie widziała. Płytki staw z czystą, błękitną wodą. Brzeg był obrośnięty zieloną trawą i w niektórych miejscach rosły pałki wodne i trzcina. W głębi lądu rosły klomby kwiatów. Wszystko to było otoczone ze wszystkich stron pagórkami, dlatego nie było można zauważyć tego wcześniej.
                Mocna woń kwiatów unosiła się w powietrze i łączyła ze sobą, przez co powstawał przecudny i słodki zapach kwiatów. Nie było tam żadnych pszczół czy os, co było bardzo dziwne. Aleksandra podeszła do jednego z klombów. Gdy tylko zbliżyła się do niego, w mig wyleciały stamtąd wielobarwne motyle. Obtoczyły ją dookoła i wzbiły się w błękitne niebo. Wyglądały jak sześciobarwna tęcza. Z podziwem patrzyła na to. Na jej różanej cerze pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zabłysły podziwem. Lecz coś jeszcze bardziej przykuło jej uwagę. A otóż pomiędzy dwoma klombami, które rosły dość blisko siebie, rósł kwiat - sam, jeden. Jego zapach był intensywniejszy od pozostałych. Był to narcyz. O żółtych płatkach i białym środku. Dziewczyna położyła się na brzuchu, tuż przed nim. Patrzyła na jego wspaniały wygląd i delektowała się jego zapachem.


 Rozdział 3

                Nagle, poczuła czyjąś obecność. Tuż za sobą, jakby pomału zbliżał się do niej i próbował ją dotknąć, a potem złapać. Gwałtownie odwróciła głowę, lecz nikogo tam nie zastała. Wstała. Kwiat przykuwał uwagę, lecz ciekawość stała się silniejsza od zachęty kwiatu. Aleksandra w oddali ujrzała jaskinię wydrążoną w skale. Znajdowała się ona w wodzie. Stanęła na brzegu, na wprost niej. Próbowała coś dojrzeć, lecz nie zdało się to. Było w niej za ciemno. Pomału poczęła wchodzić do wody. Nie przejmowała się mokrym ubraniem. Jest lato, szybko wyschnie. Gdy znalazła się na środku stawu, okazało się, że woda sięga jej do miednicy. Pomału ruszyła w stronę jaskini.
                W środku nie było nic nadzwyczajnego. Panowała zupełna ciemność, nic nie widziała. Tylko w sklepieniu znajdowała się okrągła dziura, która wpuszczała światło na środek jaskini. Stanęła tam. Zaczęła się rozglądać. W niektórych miejscach skały wychodziły na powierzchnię wody, a poza tym nic tam nie było. Lecz coś sprawiało, że stawała się niezwykła.
                Po paru minutach w jednym z końców jaskini ujrzała sylwetkę człowieka. Przymrużyła oczy, aby zobaczyć, kto to, lecz nic z tego. Oczy nie były przyzwyczajone do ciemności. Serce przyśpieszyło. Postać stała nieruchomo, choć wiedziała, że żyje. Słyszała jej równy, głęboki oddech.
                - Kim jesteś? - zapytała w końcu.
                Odpowiedź nie padła. Spojrzała na wodę. Zaczęła ona lekko falować. Znaczyło to, że postać rusza się, podchodziła do niej, gdyż po pary krokach była pewna, że to mężczyzna. W końcu wszedł w światło. Chłopak z włosami odgarniętymi do tyłu staną na przeciwko niej.
                - Uch... To ty. Trochę mnie przestraszyłeś. - odetchnęła z ulgą, a chłopak uśmiechną się przelotnie.
                - Choć ze mną.
                - Gdzie?
                - Tam, gdzie nie ma technologii. Gdzie ludzie żyją w zgodzie z naturą. Tam, gdzie chciałaś mieszkać. Z dala od tego świata. - wyciągną do niej rękę i zrobił krok w przód, chciał ją złapać, ale ona cofnęła się.
                - Chyba żartujesz. Przecież ja cię nie znam. Skąd pomysł, że pójdę z tobą? Nie ma mowy. Jesteś szalony! - poczuła dym w powietrzu.
                - Chciałem po dobroci, ale nie pozostawiasz mi wyboru. - odpowiedział poważnie.
                Gwałtownie ją złapał i przybliżył do siebie. Nachylił do tyłu jej górną część ciała i delikatnie oprał o swoją lewą dłoń. Aleksandra nie była w stanie stawić mu oporu. Częściowo straciła panowanie nad sobą. On spokojnie patrzył jej w oczy i głaskał po policzku prawą ręką. Była przerażona, co się z nią dzieje? Nagle z jego dłoni zaczął sączyć się dym, biały dym. Postawił ją na nogi i wręczył jej kwiat - narcyz. Taki sam, jaki widziała pomiędzy dwoma klombami. Pachniał i przykuwał uwagę tak samo jak tamten. Chłopak stanął za nią. Lewą ręką złapał ją za bark, a prawą trzymał jej brodę, unosząc ją do góry, aby wdychała dym, który także wydobywał się z jego nosa. Dziewczyna posłusznie trzymała kwiat w dłoni i nie mając innego wyjścia, wdychała dym.
                W końcu dłoń z kwiatem, którą trzymała na wysokości klatki piersiowej, opadła. Lecz kwiat wciąż w niej był. Obraz zaczynał jej się zamazywać. Nogi stały się miękkie, jak z waty. Jej ciało zaczynało być coraz cięższe, lekko się zachwiała. W pewnym momencie przestała czuć swój ciężar na nogach, poczuła także, że ktoś podnosi ją trzymając dłonie pod kolanami i na plecach. Krople wody głośno wpadały do wody stawu. Chłopak wziął ją na ręce. Nie chciała tego, lecz nie miała sił, aby się przeciwstawić. Była bezradna. Zamazany obraz stawał się bezbarwny, szary. Resztkami sił trzymała głowę i rękę z narcyzem w górze, drugą dłonią wsparła się o jego bark. W końcu z wycieńczenia kwiat delikatnie upadł na taflę wody, a potem ręka, niczym pozbawiona życia. Czuła jak zanurzone palce ochładza woda. Wciąż wdychała dym, którego było już znacznie mniej, lecz był. Wreszcie nie wytrzymała. Obraz znikł. Ciemno, cisza, pustka. Nie czuła nic - zemdlała. 


Rozdział 4

                Głowę przeszywał dotkliwy ból. Każda myśl sprawiała, iż następowała nowa fala, silniejsza od poprzedniej. Wkoło niej wciąż panowały egipskie ciemność, choć przytomność już odzyskała. Siły niestety wciąż były wyczerpane. Nie mogła nawet otworzyć powiek. Mogła jedynie sugerować się węchem, lecz to nie pomogło. Po ciele przechodziły ją dreszcze, nieustępliwe. Nie pozwalały niczego poczuć. Ból głowy zagłuszał ją. Musiała czekać, czekać w niepewności. W miejscu, w jakim się znajdowała, panowała cisza. Na pewno była sama, ponieważ nie słyszała nawet ludzkiego oddechu. Gdy dreszcze minęły była w stanie bardziej ocenić swoje położenie. Od razu stwierdziła, że leży. Leży na wygodnym łożu. Przykrywa ją delikatny koc. Jej ręce były wyciągnięte ponad nakrycie. Nadal nie jest w stanie się poruszyć. Wszystko waży, co najmniej tonę. Nie jest w stanie tego udźwignąć.
                Dopiero po pewnym czasie nabrała na tyle sił, by móc otworzyć powieki. Obraz znów zamazany. Po kilkunastu szybkich mrugnięciach widok wyostrzył się. Leżała w ogromnym łożu. Nad nią rozpościerał się przeźroczysto - czerwony baldachim, na skalnych ścianach porozwieszane były pochodnie, płonące wiecznym ogniem pochodnie. Po jej prawej stronie, przy ścianie, znajdował się kominek. W środku palił się intensywny ogień, choć nie było tam ani krzty drewna. Na ścianach wisiały obrazy, przepiękne pejzaże. Przedstawiały morza, łąki, lasy i wiele innych. Spojrzała w dół. Była przykryta brązowym, puszystym kocem. Wszystko to wyglądało jak średniowiecze. 
                Niespodziewanie w głowie gwałtowna fala bólu. Cicho jęknęła, zacisnęła powieki i złapała się lewą dłonią za głowę. Zaczęła ją masować. Natknęła się na coś twardego. To coś zleciało z jej głowy, odbiło się od łóżka i z hałasem spadło na ziemię. Zetknięcie się posadzki z tą rzeczą nie było najprzyjemniejsze, lecz nie przejęła się bólem. Ciekawość była znacznie silniejsza. Gdy echo rozeszło się po całej komnacie przez chwilę nasłuchiwała czy ktoś nie idzie. Cisza. Pomału przekręciła głowę i spojrzała na dół. Na drewnianej podłodze leżał czarny metal. Była to korona. Jej boki wyglądały jak ogień, a na środku korony tworzył się krzyż, a w nim czerwony, okrągły rubin. Dziewczyna lekko zbladła. 
                Westchnęła głęboko i nagle poczuła w sobie nowe siły. Odkryła się i wstała na równe nogi. Spojrzała na swoje ubranie. Spodziewała się, że ujrzy na sobie czarną bokserkę, zgniłozielone rybaczki i najwyżej zielone skarpetki, lecz nie. W ogóle, dlaczego ona nic nie pamięta? Co się w tedy stało? Dlaczego ma na sobie zupełnie inne ubranie niż poprzednie, gdy pokłóciła się z Michałem? Nagle doznała olśnienia. Przypomniała sobie wszystko. Jaskinię, chłopaka, dym, a potem zemdlała. 
                - Matko, ten dym sprawił, że zemdlałam. Co w nim było? A jeżeli to narkotyk? - mówiła na głos do siebie. 
                Nagle wstała. Podeszła do okna, które było na przeciw kominka. Delikatnie wyjrzała przez nie, aby nikt jej nie zobaczył. Szybko jednak stanęła normalnie, gdyż przekonała się, że nikogo tam nie ma. Krajobraz był, co najmniej dziwny. Jasnoszare niebo, choć nie było chmur. Ziemia nie była pokryta trawą czy jakąkolwiek roślinnością. Sam piach, kamienie i kurz. Jej okno znajdowało się dość wysoko nad ziemią by było można przez nie uciec. Około trzeciego piętra. Spojrzała nieco dalej. Budynek, w którym się znajdowała, był otoczony potrójnym murem. Była w stanie ujrzeć także rzekę, która otaczała mur od zewnątrz. Skamieniała. Usta zaczęły jej drgać, oddech szybki i nierówny. Drżące dłonie położyła na ustach. Jedną z nich przejechała po włosach. Co ona ma zrobić? Rzeka, która otaczała mury była ognista. Aleksandra w całym swoim życiu przeczytała wiele mitologii. I to właśnie ognista rzeka otaczała mury zamku Hadesa. Właśnie tak było przedstawione w mitologii Jana Parandowskiego: "Pałac otaczają mury trzykrotnym kręgiem. Pod murami płynie strumień ognisty, Pyriflegeton. Olbrzymia brama wspiera się na kolumnach diamentowych tak mocno, że żaden z bogów nie ruszyłby jej z zawiasów". Tak właśnie wyglądał dworzec Hadesa, może nie prawdą jest, że to stalowa baszta, lecz prawdziwy, okazały zamek.
                Gwałtownie odepchnęła się od okna. Zrobiła kilka kroków w tył. Rozejrzała się na boki. Przy jednej ze ścian wisiało ogromne lustro. Wysokie na dwa metry i szerokie na półtora metra. Ujrzała tam osiemnastoletnią dziewczynę o bardzo jasnych blond włosach, żółtych oczach i czerwonych ustach. Były one bardziej czerwone niż zawsze. Może, dlatego że trochę zbladła. Na sobie miała biały chiton. Zrobiony z lnu i wełny, lekko fałdowany. Dookoła talii miała dwie, krzyżujące się, złote przepaski. Zaś jeszcze jedną miała pod piersiami. Ramiączka także lekko ozłocone. Do jej ramienia mocno przylegała biała bransoleta. Ściskała mocno, nie zaprzeczę, lecz pięknie się prezentowała i była nawet wygodna. Ale na bosych stopach miała sandały. Wszystko to było nad zwyczaj lekkie. Długie włosy rozpuszczone, boki lekko zagarnięte do tyłu. Prosta grzywka spadała jej na czoło. 

Rozdział 4

                Przełknęła ślinę i spojrzała na wielkie drewniane drzwi z metalowymi zawiasami oraz klamką. Pomału zacisnęła na niej dłoń, a potem pchała ku dołowi. Wrota otwierały się do wewnątrz, a za nimi pojawił się korytarz. Zrobiony z czarnego kamienia, a podłoga wykładana panelami. Ściany przyozdobione obrazami - portretami. Przyjrzała się jednemu z nich. Przedstawiał on wysokiego, smukłego, jasnowłosego młodzieńca w zwiewnej sukni przepasaną na biodrach złotą tasiemką. Jego oczy były przejrzyste. W dłoni miał cytrę. Aleksandra bez problemu odgadła, kto to jest. Był to bóg wyroczni i wróżb, pan słońca - Apollo. Następny obraz przedstawiał kobietę, opartą o berło. Wysoka, dumna, ubrana w fałdziste szary, na głowie ma diadem skąpany w gwiazdach. Jej ciemnie, surowe, rozkazujące, lecz piękne oczy patrzyły przed siebie. Jakby nie zwracała uwagi na świat ją otaczający. Lecz dziewczyna poczuła coś intrygującego spojrzawszy na jej ciemnobłękitne oczy, niczym u młodej jałówki. Było w nich widać blask. Blask, jakiego nie spotka się na innych obrazach. Tę postać także rozpoznała bez problemu. Pani nieba, patronka niewiast, żona Zeusa - Hera.
                Każde kolejne obrazy przedstawiały bogów. Nie było ich wiele, ponieważ w znacznych odstępach od siebie. Dziewczyna zupełnie zapomniała o strachu. Szła przed siebie oglądając obrazy. Przy każdym przypominała sobie mity związane z tą osobą. W końcu była zmuszona zatrzymać się. Droga rozwidlała się. Spojrzała w lewo, schody w dół, spojrzała w prawo, ślepy zaułek. Ale w ślepym zaułku, w kącie coś leżało. Oddychało spokojnie. To coś było wielkie. Nagle zauważyła parę ślepiów, potem kolejną i kolejną. Zwierze podniosło się. Czarny, trzygłowy piec z zębiskami ostrymi jak brzytwa. Wysuną białe kły i spojrzał na nią groźnie. Zaczęła się pomału cofać, ale on nie spuszczał ją za wzroku. Gdy zaczęła cofać się w stronę schodów Cerber gwałtownie zaczął szczekać i rzucił się na nią. Aleksandra zręcznie zrobiła unik i podbiegła schodami piętro niżej. Potykała się o własne nogi, biegła najszybciej jak potrafiła.
                W końcu trafiła na kolejne rozwidlenie korytarza. Nie miała czasu zastanawiać się, w którą stronę uciec. Pomiędzy drogą prawą, a lewą, na wprost niej znajdowały się drzwi. Różniły się one od pozostałych. Były znacznie większe, jaśniejsze i dzieliły się na dwie części. Aleksandra jak strzała wbiegła do tego pomieszczenia. Nie dała rady zamknąć drzwi, gdyż Cerber włożył tam jeden ze swoich łbów. Pchała najmocniej jak potrafiła, człowiekowi odcięłaby głowę, lecz nie jemu. Z jego paszczy wylatywała ślina, a oczy pałały nienawiścią. Aby odpędzić bestię ściągnęła jednego buta i dała bestii, aby zaczął go gryźć. Następnie wyrwała mu i gwałtownie otworzyła drzwi. Mało brakowało, a piekielny pies rzuciłby się na nią, lecz w tej chwili pobiegł za butem, który wyrzuciła Aleksandra. Pies zaaportował, lecz nie zastał już otwartych drzwi.
                Oparłszy się plecami o drzwi, westchnęła ciężko. Pomieszczenie znacznie różniło się od pozostałych. Gładkie, kremowe ściany, elegancki kominek, jak nie z tych czasów. Czarne, skurzane meble składające się z dwóch foteli naprzeciwko kanapy. Pomiędzy nimi stał szklany stolik. Przy ścianach stało mnóstwo regałów z książkami. Książki ułożone alfabetycznie według tytułów. Do ścian przypięte były miecze, dzidy i tarcze.
                - Muszę przyznać, że jeszcze żadnej osobie nie udało się uciec, a co dopiero przechytrzyć Cerbera. - rzekł przystojny mężczyzna wychodzący zza jednego z foteli.
                Miał on czarne włosy. Były one tej samej długości, co jej. Grzywka bezładnie spadała mu na oczy. Cerę miał bladą, a oczy czerwono - czarne. Lekko umięśniony, wyższy od niej o czoło. Przez całe przedramienia przechodziła mu metalowa bransoleta, a na ramieniu miał taką samą jak ona, tylko że złotą. Na klacie zbroja bez ramienników, tego samego kroju, co dłuższa bransoleta. Dolną część ciała zasłaniała mu rzymiańska spódnica. Umięśnione łydki i uda były odsłonięte. Na stopach miał czarne sandały. Po prawej stronie krtani widniała broszka z wirującym ogniem. Od niej szła czarna, jak piekielne czeluści, peleryna. Postrzępiona przy ziemi. W dłoni miał czarną kosę z czerwonymi, zaplatanymi wiązami. Na końcu kosiska widniała biała czaszka, a ostrze kosy było koloru bardzo ciemnego metalu.
                - Kim jesteś? - spytała nie odrywając się od drzwi.

                - Może teraz mnie poznajesz? - zapytał zmieniając się w chłopaka, którego widziała w sadzie. 

1 komentarz :